Raz, dwa, trzy płyty chodnikowe deptane pojedynczo, by nie dotknąć krawędzi. Cztery, pięć, sześć mrygających latarni mijanych co kilkanaście kroków. Siedem, osiem, dziewięć oczu spoglądających z dachu na beztroską postać przeskakującą z nogi na nogę, liczącą pojedyncze drobiazgi. Raz, dwa, trzy kroki do końca ulicy, cztery, pięć, sześć szczebelków w barierce oddzielającej chodnik od krawędzi mostu, siedem, osiem, dziewięć metrów do zimnej otchłani w dole. Dziewczyna wychyliła się z ciekawością, śledząc wzrokiem dziesięć, jedenaście, dwanaście ptaków znikających pod mostem. Pomachała im na pożegnanie, słysząc za sobą jeden, dwa, trzy kroki i odwróciła się w stronę nieznajomej postaci, która z zaskoczeniem milczała przez cztery, pięć, sześć sekund, by w końcu wypowiedzieć raz, dwa, trzy słowa.
- Co ty wyprawiasz?
Dziewczyna uśmiechnęła się pogodnie, dostrzegają nad jego głową cztery, pięć, sześć małych gwiazdek i podskoczyła siedem, osiem, dziewięć razy.
- Raz, dwa, trzy, ja i ty. Cztery, pięć, sześć, jest co jeść. Siedem, osiem, dziewięć, chcę to mieć. Dziesięć, jedenaście, dwanaście...
- O co ci chodzi? - przerwał chłopka, wypowiadając raz, dwa, trzy, cztery słowa. Dziewczyna rozłożyła bezradnie ramiona i podjęła nowy rytm.
- Raz, dwa, trzy cztery, jutro będą ciąć siekiery. Pięć, sześć, siedem, osiem, mogą być pokryte włosiem. Dziewięć, dziesięć, jedenaście, dwanaście...
- Co ty, od czubków się urwałaś?
Dziewczyna spoważniała i wyprostowała się, spoglądając nieznajomemu śmiało w oczy.
- Raz, dwa, trzy, cztery, pięć, sześć lat miałam, gdy zginęli moi rodzice. Siedem, osiem, dziesięć, dwanaście lat spędziłam w szpitalu psychiatrycznym. Teraz mam trzynaście, czternaście, osiemnaście lat i odważyłam się stamtąd uciec. Dziewiętnaście, dwadzieścia, dwadzieścia cztery godziny wcześniej dostałam ostatni posiłek. Dwadzieścia pięć, sześć, trzydzieści minut temu mijałam budkę z jedzeniem, ale brakowało mi trzydziestu jeden, dwóch, sześciu sekund do posiłku. Trzydzieści siedem, czterdzieści, czterdzieści dwie uliczki później pielęgniarze przestali mnie gonić, a teraz jesteś ty. Więc, raz, dwa, trzy, o co ci chodzi?
Skołowany chłopak przyglądał się w milczeniu dziewczynie, na której twarz powrócił beztroski uśmiech. Odwróciła się i oparła o barierkę, nucąc pod nosem piosenkę o liczbach. Nagle rozległy się jeden, dwa, trzy okrzyki, zbliżające się z dużą prędkością. Chłopak bez wahania pochwycił dziewczynę za nadgarstek i pociągnął za sobą, znikając za rogiem po czterech, pięciu, sześciu sekundach. Siedem, osiem, dziewięć uliczek później wbiegli do ciemnego zaułka i skryli się w pustym kontenerze na śmieci. Dziesięć, jedenaście, dwanaście oddechów później prześladowcy minęli ledwo widoczną odnogę i pognali dalej, pokrzykując do siebie zachęcająco. Chłopak odczekał jeszcze trzynaście, czternaście, piętnaście sekund i odetchnął z ulgą, opierając się o metalową ściankę prostokątnego kontenera.
- Hej, zagrajmy w grę - zaproponowała dziewczyna.
- Jaką? - mruknął chłopak, spoglądając na nią spod półprzymkniętych powiek.
- W "Raz, dwa, trzy, o co ci chodzi?"...
- Więc mam wymienić raz, dwa, trzy powody, dla których tu jestem?
Dziewczyna z uśmiechem kiwnęła głową i klasnęła w dłonie cztery, pięć, sześć razy.
- Więc... raz, dwa, trzy, ścigają mnie psy. Cztery, pięć, sześć, chcą mnie zjeść. Siedem, osiem, dziewięć, muszę się dowiedzieć, jak stąd uciec, by po jednej, dwóch, trzech sekundach nie zostać złapanym przez czterech, pięciu, sześciu policjantów.
Wtedy rozległy się dwa, trzy, cztery kroki i pięć, sześć, siedem strzałów. Osiem, dziewięć, dziesięć sekund później kontener został przewrócony, a z niego wytoczyły się jedna, dwie postaci. Cztery, sześć, osiem rąk złapało ich i podniosło do pionu. Był to wrogi gang złożony z pięciu, siedmiu, dwunastu członków. Wypowiedzieli siedem, osiem, dziewięć obelżywych słów, cztery, pięć, sześć razy uderzyli w twarz chłopaka i splunęli na ziemię jeden, dwa, trzy razy. Nagle u wylotu zaułka pojawiło się cztery/pięć/sześć/jedenaście/dwanaście postaci, które oddały raz, dwa, trzy strzały w stronę przeciwników, a oni nie pozostali im dłużni. Pociski świszczały nad głowami chłopaka i dziewczyny, którzy przywarli do chodnika raz, dwa, trzy sekundy po rozpoczęciu strzelaniny. Minęło cztery, pięć, sześć minut i dziewczyna nabrała nadziei, że uda się im to przetrwać, ale wtedy ciałem chłopaka wstrząsnęło jeden, dwa, trzy razy. Jego oczy otwarły się szeroko, a z ust pociekła strużka krwi.
Głośny krzyk odbił się echem od ścian, przerywając natychmiast potyczkę. Osiem, dziesięć, dwanaście par oczu zwróciło się w jej stronę, zapominając o walce. Dziewczyna klęczała na chodniku, trzymając na kolanach głowę chłopaka, którego krew ściekała na ziemię, mieszając się z krwią pozostałych zabitych. Jej głos przeciął ze świstem gęstą ciszę, która zaległa w zaułku.
- Liczę do jednego, dwóch, trzech, być szczęśliwym to nie grzech. Cztery, pięć, sześć, siedem, osiem, wy to macie w nosie. Gdy dwa razy zabrzmi dzwon, pójdę tam, gdzie on.
W oddali rozległ się głuchy dźwięk syreny policyjnej, a zaraz potem sygnał karetki. Dziewczyna uniosła drżącą dłoń i przyłożyła pistolet do serca, naciskając spust.
Raz, dwa, trzy, teraz jestem tam, gdzie ty...
Rzadko używam tego słowa, ale...
OdpowiedzUsuńzajebiste. Inaczej się tego opisać nie da.