Ta oto rzecz jest
prawdopodobnie zupełnie inna niż wszystko, co czytaliście(łyście) na tym blogu.
Nawet nie wiem, czy zasługuje na miano scenariusza… Chyba nie, ale w każdym
razie mam nadzieję, że wam się spodoba ;3
Świat po
wojnie atomowej nie wygląda zbyt przyjaźnie. Większość terenów to po prostu
radioaktywne zgliszcza. I pomyśleć, co zostało z tej tak zwanej „wielkiej
cywilizacji”? Nic. Kupka gruzów. I kilka osób, które roszczą sobie prawo do władzy
nad pozostałą garstką ludzi. Niestety, złoto zawsze kusi, a oni mają go wiele.
Zbyt wiele.
Ciemna
zakapturzona postać rozejrzała się dyskretnie i przemknęła cicho przez ulicę,
wtapiając się w nocne cienie rzucane przez ruiny budynków. Tyle tylko zostało z
ogromnego miasta, którym było kiedyś Tokio. Mimo iż minęło tyle lat, wciąż żyją
ci, którzy pamiętają, jak było przed wojną i tę pamięć przekazują młodszym
pokoleniom.
Postać
wśliznęła się przez uchyloną, zardzewiałą bramę i lekko zbiegła po stromym gruzowisku,
znikając w niewielkim otworze między dwoma kamieniami. W ciasnym korytarzu
panowała nieprzenikniona ciemność, ale osoba bywała tu już wielokrotnie. Znała
każdy kąt, każdy zakamarek tego podziemnego przejścia.
Po kilku minutach szybkiego marszu wśród lawirujących uliczek postać zatrzymała się i zastukała dwukrotnie w wystający korzeń, który przesunął się w prawo, ukazując wysoki korytarz oświetlony gdzieniegdzie pochodniami, z sufitem ginącym w mroku. Osoba skinęła krótko człowiekowi siedzącemu na starym, wykrzywionym krześle i ruszyła przed siebie pewnym krokiem. Na końcu przejścia była gładka ściana z wystającymi tylko od czasu do czasu skruszonymi kawałkami cegieł. Postać zaczęła zręcznie wspinać się ku górze, po czym prześliznęła się przez nieregularny otwór tuż przy samym stropie i znalazła się w niskim, okrągłym pomieszczeniu. Przy niewielkim biurku stał niewysoki, przysadzisty mężczyzna odziany na czarno. Jego włosy były już przyprószone siwizną, ale szerokie, umięśnione ramiona dawały świadectwo wielkiej siły, a żywe jasnobłękitne oczy zdradzały spryt i inteligencję. Jedynym światłem było kilka świec rozstawionych równomiernie na podłodze.
Po kilku minutach szybkiego marszu wśród lawirujących uliczek postać zatrzymała się i zastukała dwukrotnie w wystający korzeń, który przesunął się w prawo, ukazując wysoki korytarz oświetlony gdzieniegdzie pochodniami, z sufitem ginącym w mroku. Osoba skinęła krótko człowiekowi siedzącemu na starym, wykrzywionym krześle i ruszyła przed siebie pewnym krokiem. Na końcu przejścia była gładka ściana z wystającymi tylko od czasu do czasu skruszonymi kawałkami cegieł. Postać zaczęła zręcznie wspinać się ku górze, po czym prześliznęła się przez nieregularny otwór tuż przy samym stropie i znalazła się w niskim, okrągłym pomieszczeniu. Przy niewielkim biurku stał niewysoki, przysadzisty mężczyzna odziany na czarno. Jego włosy były już przyprószone siwizną, ale szerokie, umięśnione ramiona dawały świadectwo wielkiej siły, a żywe jasnobłękitne oczy zdradzały spryt i inteligencję. Jedynym światłem było kilka świec rozstawionych równomiernie na podłodze.
Przybysz
skłonił się krótko, przyciskając prawe przedramię do piersi. Jego prawa dłoń
owinięta była czarną szmatką, spod której błyskały miejscami skrawki białego
bandaża.
- A więc ci
się udało. Masz to? – odezwał się mężczyzna. Postać potwierdziła skinieniem
głowy i sięgnęła do podłużnej sakwy skrytej między połami płaszcza. Po chwili w
jej dłoni błysnął stary sztylet z rękojeścią w kształcie orła, którego dziób
skierowany był w stronę ostrza. Osoba podeszła dwa kroki i przyklękła,
wyciągając ręce z przedmiotem w stronę gospodarza. Ten wziął go ostrożnie i
podniósł go do oczu, przyglądając się grze światła na metalu.
- Tyle lat…
- szepnął i po dłuższej chwili zwrócił broń przybyszowi.
- Zatrzymaj
go, przyda ci się. To najtwardszy metal, jaki kiedykolwiek widziano. Pochodzi z
meteorytu, który przed wiekami spadł z nieba. Nigdy nie rdzewieje i wolno się
tępi. Będziesz go potrzebować. Wysyłam cię na kontynent, do miasta, które
kiedyś zwano Seulem. Niedawno powstało tam coś na kształt organizacji podobnej
do naszej złożonej z tamtejszej młodzieży. Przenikniesz w jej szeregi i
będziesz jej strzec. Nie możemy pozwolić, by czerwoni ją zniszczyli, by zanikły
resztki nadziei na wolność od tych parszywych psów.
Postać
wstała i z szacunkiem skinęła głową. Wzrok mężczyzny złagodniał.
- Niech
orzeł cię prowadzi i strzeże, słowiańska córo. Ty i tobie podobni jesteście
nadzieją tego brudnego, śmierdzącego padołu. Nie daj się zabić i wracaj do domu.
- Tak,
mistrzu. Dziękuję, mistrzu – rzekła postać i wyszła równie cicho, jak weszła,
zostawiając po sobie tylko delikatną woń nocnego powietrza.
~*~*~*~
- Znowu tam
siedzi – mruknął Minhyun, rzucając nieprzyjazne spojrzenie drobnej brunetce
siedzącej na zniszczonym parapecie, czytającej starą, pożółkłą książkę.
- Skąd ona
to w ogóle wytrzasnęła? Nie wygląda na kogoś, kogo byłoby na to stać – dodał
Ren, przyglądając się z niesmakiem obszarpanym czarnym ubraniom i przetartym
butom z wysokimi cholewami wywiniętymi jak u Kota-W-Butach.
- Może tam,
skąd ją eksportowano książki nie są aż tak drogie? – zastanowił się Aron, ale
Ren prychnął pogardliwie.
- Założę się
że… - urwał, bo właśnie rozległ się donośny gwizd oznaczający koniec przerwy.
Chłopaki z westchnieniem skierowali się do pobliskiego budynku. Dziewczyna
zamknęła książkę i również podążyła w tamtym kierunku, bystro rozglądając się
dookoła. U wejścia zgromadził się już spory tłumek ludzi różnych ras w wieku od
15 do 25 lat. Wewnątrz była tylko jedna duża sala. Przybyli rozsiedli się na
podłodze przy swoich tabliczkach. Papier był tak drogi, że nikogo z obecnych
nie było na niego stać – zwykły notatnik stanowił równowartość miesięcznego
wyżywienia.
Brunetka
zajęła miejsce przy tylnej ścianie, niedaleko wąskiego okna i skupiła uwagę na
otyłym mężczyźnie o czerwonej, nalanej twarzy – tak zwanym nauczycielu. Jego
chrapliwy głos docierał do każdego zakamarka pomieszczenia, kiedy opowiadał o
historii – faktycznie była to jej stronnicza i propagandowa wersja, nijak
mająca się do rzeczywistości.
- …była
wynikiem konfliktów między kilkoma sztucznymi tworami zwanymi państwami lub
krajami. Narastająca między nimi wrogość doprowadziła do stworzenia potężnej broni,
która zniszczyła niemal cały świat. Na szczęście…
Dziewczyna
ziewnęła dyskretnie i oparła się o zimną ścianę, zapisując najważniejsze
informacje. Przebywała tu już kilka tygodni i zdążyła się nauczyć, że albo
umiesz podaną wersję informacji, albo oblewasz cotygodniowy test i dostajesz
ilość pieniędzy proporcjonalną do oceny, czyli głodujesz przez kolejny tydzień.
Brunetka
rozejrzała się po sali, zatrzymując wzrok na niewielkiej grupce siedzącej na
drugim końcu pomieszczenia. Składała się ona z pięciu chłopaków, którzy
nazywali siebie Nu’est, czy jakoś tak. Na pierwszy rzut oka byli zwykłymi
młodymi ludźmi, jednak przy bliższej obserwacji dało się zauważyć drobne
szczegóły odróżniające ich od reszty. Do większości osób odnosili się chłodno i
z dystansem, biła od nich swego rodzaju duma, a każdy nosił niewielką czarną
chustkę w białe wzory, czy to na nadgarstku, czy to na szyi, czy to przy pasku
od spodni…
W pewnym
momencie jeden z nich, jakby czując na sobie jej wzrok, spojrzał w jej stronę.
Dziewczyna uśmiechnęła się ledwo dostrzegalnie i znów skupiła się na
nauczycielu, wciąż jednak obserwując kątem oka chłopaków. Ten, który ją
przyłapał, szepnął coś cicho do reszty, a ci odwrócili do niej głowy,
przyglądając się jej nieufnie. Upomniani przez grubasa niechętnie wrócili do
zapisywania, zerkając jednak na brunetkę od czasu do czasu.
Kilka godzin
później, kiedy wszyscy rozchodzili się już do swoich domów, Nu’est przystanęli
przy wyjściu z tak zwanego terenu szkoleniowego.
- To co
robimy? – zapytał Baekho. Jr wzruszył ramionami.
- Czekamy.
Póki co wszystko jest w porządku. Tylko się patrzyła, to jeszcze nic nie
znaczy. Nie wpadajmy w paranoję.
- A jeśli
jest jedną z czerwonych? – rzucił Minhyun, śledząc wzrokiem oddalającą się
burzę brązowych włosów.
-
Prawdopodobieństwo wynosi pół na pół. Nie ma sensu się nad tym zastanawiać, za
mało wiemy – wtrącił Aron, a reszta mruknęła z aprobatą.
- To co,
idziemy? – mruknął Ren, spoglądając znacząco na pozostałych. Chłopaki ruszyli w
bliżej nieokreślonym kierunku, by rozdzielić się na najbliższym skrzyżowaniu. Z
dachu zrujnowanego budynku oderwała się ciemna sylwetka, słabo widoczna w
zapadającym zmroku i cicho podążyła za jedną z grupek. Tak jak przypuszczała,
przy kolejnej przecznicy skręcili w tę, która biegł równolegle do trasy drugiej
grupy. Po kilkunastu minutach azjaci przeszli przez uchyloną bramę i zastukali
w ścianę budynku dwukrotnie, a po krótkiej przerwie jeszcze trzy razy. To, co
wyglądało jak sterta gałęzi, odsunęło się, ukazując mały, nieregularny otwór,
przez który chłopaki szybko się prześliznęli. Postać uśmiechnęła się do siebie
i zsunęła się przez wyrwę w dachu na piętro budynku stojącego naprzeciw, sadowiąc się przy oknie, by mieć dobry widok na „wejście”. Po kilku minutach
pojawiła się pozostała część Nu’est i również tam weszła. Obserwator oparł
podbródek na dłoni i zastygł w bezruchu. Tylko jego oczy skakały z miejsca na
miejsce, zapamiętując układ budynków i położenie przedmiotów, rejestrując
każdy, nawet najdrobniejszy ruch.
~*~*~*~
Mieszkałaś w
baraku razem z innymi eksportowanymi. Każdy budynek tego rodzaju miał trzy
piętra, na każdym po sześć czteroosobowych pokoi i skromnie wyposażoną
łazienkę. Mieszkałaś sama, ale wiedziałaś, że nie potrwa to długo, tylko do
czasu, kiedy przyjedzie następny eksport lub któryś z mieszkańców kupi lub
zrobi sobie dom. Póki co miałaś spokój.
Prawie nie
miałaś własnych rzeczy, tylko kilka ubrań, książkę i niedużą skrzyneczkę. I tak
posiadałaś więcej niż większość eksportowanych. Wielu zostało zabranych prosto
z ulicy, z szablą przytkniętą do gardła zmuszonych do „przeprowadzki”. Ty miałaś
to szczęście, że byłaś przygotowana.
Jak każdego
ranka wstałaś o świcie, wzięłaś szybki prysznic w zimnej wodzie, spakowałaś do
małej torby skrzynkę, książkę i tabliczki z rysikiem i wyszłaś. Najpierw
skierowałaś się do najbliższej kantyny, zjadłaś śniadanie i udałaś się na teren
szkoleniowy, położony niecałą godzinę drogi od baraku. Jak zwykle przyszłaś za
wcześnie, więc swoim zwyczajem usiadłaś na zniszczonym parapecie i zatopiłaś
się w lekturze.
Nagle padł
na ciebie czyjś cień. Uniosłaś wzrok i zobaczyłaś jednego z Nu’est.
- Hej –
rzucił.
- Hej –
odparłaś i wbiłaś w niego wyczekujący wzrok.
- Jestem
Jonghyun, ale możesz mi mówić Jr.
- ______ -
przedstawiłaś się i wróciłaś do czytania. Chłopak oparł się o ścianę i wsadził
ręce do kieszeni.
- Co
czytasz? – zagadnął.
- Książkę –
odparłaś nie podnosząc wzroku. Jr parsknął cicho.
- To widzę.
Ale jaką?
- I tak nie
znasz.
- Aleś ty
skryta… - westchnął azjata. Słysząc to zamknęłaś książkę i schowałaś ją do
torby, po czym podciągnęłaś kolana pod brodę, zerkając na Jonghyuna żywymi
zielono-brązowymi oczami.
- W
porządku. Co chcesz wiedzieć?
Jr potarł
podbródek palcem, spoglądając na ciebie z namysłem.
- Skąd
jesteś?
- Z dalekiego
kraju na zachodzie.
- A coś
więcej?
Uśmiechnęłaś
się kpiąco.
- Przecież
wszystkie nazwy są zabronione – rzuciłaś zjadliwie. Przez twarz chłopaka
przemknął cień uśmiechu.
- Okej,
okej. Hmmm… Ile masz lat?
- Nie wiem.
- Jak to nie
wiesz? Musisz wiedzieć – upierał się. Przekrzywiłaś lekko głowę.
- Nie wiem.
Poważnie. Może szesnaście, może osiemnaście, nie mam pojęcia. A po co ci to?
- Po nic.
Tak pytam – mruknął azjata niezbyt przekonująco, ale udałaś, że mu wierzysz.
- W takim
razie pozwól, że ja o coś spytam. Co oznaczają te wasze chustki? – wskazałaś
skrawek materiału zwisający z paska od jego spodni. Jonghyun spojrzał na ciebie
czujnie i przelotnie dotknął wspomnianej rzeczy.
- To? Nic
nie znaczy. Po prostu jest fajne – z oddali dobiegło was czyjeś wołanie.
Spojrzałaś w tamtą stronę i ujrzałaś Rena i Minhyuka machających w waszym
kierunku. Jr odmachał i bez pożegnania ruszył do chłopaków. Westchnęłaś
cichutko i uśmiechnęłaś się kącikiem ust. No
proszę.
~*~*~*~
Ciemna
postać znów podążała tropem Nu’est, tym razem po ziemi. Przemykała jak cień
między budynkami, nie wywołując najmniejszego szelestu. Odczekała kilka minut
po wejściu chłopaków, po czym cicho jak duch znalazła się obok stosu gałęzi.
Przez niewielkie prześwity między nimi widać było niewyraźną sylwetkę
człowieka. Postać nasłuchiwała przez chwilę i zaczęła się wspinać po ścianie
budynku. Pojawiające się gdzieniegdzie resztki tynku dawały jako takie oparcie
dla dłoni i stóp. Osoba wśliznęła się do środka przez okno na piętrze i opadła
ostrożnie na drewniane deski podłogi, czekając na ewentualny atak, jednak nic
takiego nie nastąpiło. Wciąż skulona ruszyła ostrożnie dalej, uważnie stawiając
stopy. Deski pokrywała warstwa piachu, kurzu i zeschłych liści naniesionych
przez wiatr. Na pierwszy rzut oka wyglądało to tak, jakby od dawna nikt tu nie
bywał, ale pokruszone fragmenty liści mówiły same za siebie.
Postać
przeszła powoli do kolejnego pomieszczenia, z którego biegły schody prowadzące
w dół. Zeszła po nich na parter, trzymając się blisko ściany. Spod podłogi
dobiegły ją odgłosy rozmów. Osoba zeszła jeszcze niżej, poruszając się coraz
wolniej, aż przystanęła na półpiętrze. Spod drzwi do czegoś, co pewnie było
piwnicą, migotało ciepłe światło ognia.
- …pomyśl,
co my, zwykli ludzie, możemy zrobić im, wielkim panom o wielkich wpływach? Nic!
- Amber,
proszę cię, skończ już z tym. Trochę wiary…
Dziewczyna,
którą nazwano Amber, parsknęła pogardliwie.
- Wiara! A
co to w ogóle znaczy? W co mam wierzyć? W to, że jakimś magicznym sposobem uda
nam się obalić te psy u góry? A potem co? Sami zostaniemy psami?
Zza drzwi
dobiegło ciche westchnienie.
- Wiecie co,
skończmy już na dzisiaj. Jesteśmy zmęczeni. Darujmy sobie kłótnie, nic dobrego
z nich nie wyniknie. Jest nas zbyt mało, by się jeszcze dzielić między sobą.
Rozległy się
pomruki aprobaty, a potem szuranie krzeseł i kroki. Postać śmignęła spowrotem
po schodach i kucnęła obok okna, wyglądając ostrożnie w dół. Z przejścia
kolejno wyłaniały się postaci Nu’est, a potem jakichś innych chłopaków i kilka
dziewczyn. Pożegnali się kilkoma słowami i każdy ruszył w swoją stronę. Osoba
zapamiętała, kto w którym kierunku, odczekała kilka minut i wróciła na dół.
Drzwi były uchylone, a zza nich wyglądała czerwonawa łuna żarzącego się opału.
Postać zajrzała do środka i weszła do pomieszczenia. Przy przeciwległej ścianie
stał chłopak, wyglądający przez niewielkie okienko w górze. Osoba podeszła
bliżej i sięgnęła do sztyletu zawieszonego u pasa.
- Kim
jesteś? – na to pytanie nieproszony gość zamarł w bezruchu.
- Śledziłeś
nas – to było stwierdzenie, nie pytanie. Postać w płaszczu wyprostowała się i
podeszła do wygaszonego kominka.
- Owszem –
odezwała się chrapliwym szeptem. Od strony mężczyzny dobiegł ją cichy szelest.
- Po co tu
jesteś?
- Przekazać
wiadomość.
- Jaką? –
dopytywał się tamten.
- Nie
jesteście sami – odparł nieznajomy, błyskając spod kaptura oczami i wyszedł.
- Czekaj! -
Jr wybiegł za nim, ale nikogo już tam nie było. Popędził schodami na górę i
wpadł do pokoju z oknem. Zdążył jeszcze zobaczyć połę płaszcza powiewającą na
wietrze i posłaniec zniknął w mroku nocy.
~*~*~*~
Od jakiegoś
czasu chłopaki z Nu’est chodzili dziwnie podekscytowani, na przerwach
dyskutowali o czymś zawzięcie. Intrygował cię temat tych rozmów, ale nie dałaś
po sobie niczego poznać. Wciąż czytałaś książkę, którą znałaś niemal na pamięć.
Była to jedyna pamiątka po rodzicach. Mężczyzna, który się tobą zaopiekował,
dał ci ją kilka lat temu i od tamtej pory była twoją lekturą na każdą okazję. Nigdy
ci się nie nudziła, bo za każdym razem odkrywałaś w niej coś nowego, kolejny
ukryty sens.
Jr ani żaden
z innych więcej z tobą nie rozmawiał, za to coraz częściej czułaś na sobie ich
spojrzenia. Miałaś wrażenie, że czekają na twój najmniejszy błąd, by… sama nie
wiedziałaś, co.
Tego dnia na
teren szkoleniowy przyszli czerwoni. Dwóch drabów z bronią u pasa rozmawiało
chwilę z nauczycielem, po czym usiedli obok niego i przysłuchiwali się
„lekcji”. Jeden z nich co jakiś czas zapisywał coś w notesie, zamieniając kilka
słów z drugim. Przyglądałaś się temu z niepokojem, Nu’est również byli
podenerwowani. Nie wiedziałaś, czego się spodziewać.
Tym razem na
przerwach nie czytałaś swojej książki. Przechadzałaś się niby bez celu, cały
czas kręcąc się w takiej odległości od czerwonych, którzy stali przy budynku,
by mniej więcej wiedzieć, o czym rozmawiają i jednocześnie nie wzbudzać
podejrzeń. Niestety, docierały do ciebie tylko urywki.
- …komendant
mówił…
- …tak,
podobno… coś się zaczyna…
- …chyba…
Nu’est…
Kucnęłaś,
udając, że poprawiasz coś przy bucie i wytężyłaś słuch.
- …zbierają
się… kombinują… wysłał kogoś…
- Hej! Co ty
tu robisz? – poderwałaś głowę do góry. Jeden z czerwonych szedł w twoją stronę.
Rozejrzałaś się dookoła, szukając jakiejkolwiek drogi ucieczki, ale jej nie
znalazłaś. Wsunęłaś dyskretnie dłoń do torby, zaciskając palce na niewielkiej
skrzynce, z którą się nie rozstawałaś.
- Pytam się,
co ty tu robisz? – rzucił rozgniewany żołnierz.
- Kamyk mi
wpadł do buta – zełgałaś, mając nadzieję, że uwierzy i sobie pójdzie. Udałaś,
ze wyjmujesz coś z cholewki, przy czym „zachwiałaś” się i szybko oparłaś dłonią
o ziemię, zaciskając ją na pierwszym lepszym kamyku, który zaraz podniosłaś do
góry. Czerwony zmrużył oczy, taksując cię oceniającym wzrokiem.
- Co masz w
tej torbie?
- Nic
ważnego. Tabliczki, rysiki…
- Pokaż –
zażądał. Wyjęłaś szybko dłoń ze szkatułką, którą ukryłaś niepostrzeżenie w
bucie i podniosłaś się powoli. Otworzyłaś torbę i wyciągnęłaś wspomniane
przedmioty. Mężczyzna potarł palcami podbródek, wyrwał ci ją i zaczął
przeszukiwać. Zagwizdał cicho i zmierzył cię lisim wzrokiem, wyjmując z niej
książkę.
- A cóż to?
Książka? Komu ją ukradłaś?
- Wcale nie
ukradłam! To pamiątka po rodzicach…- próbowałaś wyjaśnić, ale czerwony zaraz ci przerwał.
- Sratatata.
Za kradzież grozi areszt, wiesz? Jednakże… - tu wymienił spojrzenia z tym
drugim – mam dzisiaj dobry humor. Więc ty sobie pójdziesz, a ja to zatrzymam –
mrugnął do ciebie, uśmiechając się złośliwie. Nabrałaś gwałtownie powietrza w
płuca, nie mogąc uwierzyć w to, co słyszysz.
- Co? Ale…
Nie! Nie może pan…
- Drogie
dziecko, ja wszystko mogę – uciął żołnierz i razem z tym drugim weszli do
budynku. Chciałaś pobiec za nim, ale czyjeś silne ramiona uniemożliwiły ci to.
Spojrzałaś w górę ze złością i zobaczyłaś, że Jonghyun kręci powoli głową. Westchnęłaś
ciężko i rozluźniłaś się, a azjata zwolnił uścisk.
- Nie rób głupstw – mruknął i wrócił spowrotem
do swoich. Patrzyłaś za nim przez chwilę, rozważając, czy nie poinformować go o
tym, że czerwoni o nich wiedzą, ale wtedy rozległ się dźwięk oznaczający koniec
przerwy. Stałaś przez chwilę w miejscu, nie bardzo wiedząc, co robić, po czym
uznałaś, że nie wytrzymasz dłużej w tym miejscu i przeskoczywszy przez bramę, pobiegłaś
na oślep przed siebie.
~*~*~*~
Ludzie
zaczęli się rozchodzić o tej porze, co zwykle. Zakapturzona postać balansowała
przykucnięta na skraju dachu, czekając, aż wszyscy wyjdą. Jako ostatni pokazali
się dwaj czerwoni. Postać ruszyła za nimi cicho, aż wreszcie, gdy uznała, że są
już wystarczająco daleko o terenu szkoleniowego, zeskoczyła z dachu, wyciągając
w locie sztylet i spadła na plecy jednego z nich, podcinając mu gardło. Drugi
wyciągnął szablę, zastawiając się nią, ale osoba zaśmiała się szyderczo. Jednym
ruchem wyjęła broń należącą do zabitego żołnierza i zaczęła okrążać żywego.
- Kim
jesteś? – jęknął zszokowany mężczyzna.
- Twoim
koszmarem – zasyczała postać markując cios w szyję i prześliznęła się pod
ramieniem czerwonego, wbijając mu sztylet pod żebra. Człowiek wydał z siebie
gulgoczący dźwięk i zsunął się po śliskim ostrzu, padając na wznak. Postać
wytarła klingę o jego kaftan i zabrała torbę, którą ten miał przewieszoną przez
ramię. Uniosła głowę, rozglądając się za ewentualnymi świadkami, a gdy takowych
nie zarejestrowała, zniknęła w mroku.
~*~*~*~
- Jonghyun,
błagam… Roztrząsamy to na każdym spotkaniu – jęknęła Amber, przesuwając dłonią
po twarzy.
- Wiem, co
słyszałem. Powiedział, że nie jesteśmy sami. Ktoś jest jeszcze oprócz nas. A
roztrząsamy to, bo nie potrafisz zaakceptować faktu, że może nam się udać –
odparował Jr. Aron westchnął, a Ren uderzył głową w ścianę.
- Nie no,
znowu? Ile można… - westchnął poirytowany Minhyuk. Jr otworzył usta, ale nic
nie powiedział, bo przerwał mu huk otwieranych drzwi. Stanęła w nich
zakapturzona postać ubrana cała na czarno.
- Idą tu –
odezwała się chrapliwym szeptem i zniknęła tak szybko, jak się pojawiła.
Zebrani spojrzeli po sobie i rzucili się biegiem za nieznajomym. Potykając się,
wyłazili przez dziurę, ale nie udało im się zrobić nic więcej. Budynek był
otoczony przez szwadron czerwonych, którzy zaczęli wpychać obecnych do stojącej
nieopodal ciężarówki.
- Dobrze, że
reszta nie przyszła – mruknął Ren, obrzuciwszy żołnierzy złym spojrzeniem.
- A ty skąd
się tutaj wzięłaś? – zapytał zaskoczony Jonghyun, spoglądając na ciebie z niedowierzaniem.
Rzuciłaś mu krótkie spojrzenie i spuściłaś głowę, wzdychając cicho.
- Zmienili
zdanie – odparłaś lakonicznie. Kiedy wszyscy weszli, dwóch czerwonych zamknęło
za wami drzwi. Usłyszeliście jeszcze dźwięk zasuwanego rygla i ciężarówka
ruszyła.
- Co tam
masz? - spytał siedzący obok ciebie Minhyuk, łapiąc za twoją torbę – Jak ci się
udało to odzyskać? – warknął podejrzliwie.
- Zwinęłam
im, kiedy nie patrzyli – powiedziałaś.
- Tak? A ja
myślę, że to było trochę inaczej…
- Minhyuk,
daj spokój – mruknął Jonghyun, ale tamten mu przerwał.
- Ale
pomyśl, przyjeżdżają akurat dzisiaj, ______ im podpada, ale nic jej nie robią.
Potem nas łapią i okazuje się, że ona tu jest i ma to, co jej zabrali. Czy to
nie dziwne? Ja myślę, że ona od początku była w czerwonych…
- Nieprawda
– zaprzeczyłaś, ale chłopak zaśmiał ci się w twarz.
- Kogo
chcesz oszukać? Mnie? Czy siebie?
- Nikogo nie
oszukuję, to po prostu zbieg okoliczności…
- No błagam!
Czy ty się słyszysz? To największa głupota, jaką kiedykolwiek…
- Minhyuk,
stop. Daj się jej wypowiedzieć – odezwał się Aron. Westchnęłaś i pokręciłaś
głową zrezygnowana.
- Nie mogę.
- Ha? Ha?
Widzisz? – zawołał Minhyuk zwycięsko, próbując ci wyrwać torbę. Uderzyłaś go w
dłoń, przyciskając przedmiot do siebie.
- Wara od
moich rzeczy – warknęłaś.
- A to niby
czemu? Pewnie masz tam jakieś supertajne dokumenty albo coś takiego! Dawaj! –
azjata ponowił próbę, przeszkodziło mu jednak gwałtowne hamowanie ciężarówki. Z
kabiny dobiegł was potok przekleństw, po czym maszyna znów ruszyła, tym razem
wolniej. Skorzystałaś z okazji i wcisnęłaś torbę za siebie.
- Zamknij
się głupku! Jak będziesz się tak darł to tu przyjdą i nas zarżną jak świnie –
syknęłaś wściekle. To chyba poskutkowało, bo chłopak się uspokoił, choć
wiedziałaś, że nie na długo.
~*~*~*~
Kiedy
dotarliście na miejsce, czerwoni zaprowadzili was labiryntem korytarzy do
wielkiej sali. Minhyuk co jakiś czas cię popychał lub podstawiał nogę, ale
znosiłaś to bez słowa, rzucając mu od czasu do czasu gniewne spojrzenia. Na miejscu
czekał was kolejny szwadron żołnierzy, a na podwyższeniu przy stole stało sześciu
mężczyzn. Po odznakach można było stwierdzić, że są generałami. Z tyłu w
ścianie znajdowały się niewielkie drzwi. Rozejrzałaś się szybko dookoła i
oceniłaś liczbę czerwonych. Dwudziestu pięciu, może trzydziestu, na waszą
siódemkę. Z jednej strony myśl, że nie złapano wszystkich była pocieszająca,
ale z drugiej strony mielibyście teraz większe szanse. I tak dobrze, że was nie
związali.
Najstarszy z
generałów zszedł z podwyższenia i ruszył wolnym krokiem w waszą stronę.
- Proszę,
proszę… Kogo my tu mamy? Grupka samozwańczych dzieci-rebeliantów.
Minhyuk
zmierzył mężczyznę nienawistnym wzrokiem i splunął mu pod nogi. Kopnęłaś go
niepostrzeżenie w piszczel, za co otrzymałaś porządnego kuksańca w żebra.
- Które z
was jest przywódcą? – popatrzyliście po sobie bez słowa.
- Nie ma go
tu – mruknął Baekho, wywołując pogardliwy śmiech wśród czerwonych.
- Naprawdę
myślicie, że w to uwierzę? Gadać i to zaraz, kto jest przywódcą, bo jak nie, to
was wszystkich zarżnę jak prosiaki!
Jr powiódł
wzrokiem po reszcie i otworzył usta, by się przyznać, ale uprzedziłaś go.
- To ja –
powiedziałaś dobitnie, wychodząc do przodu. Patrzyłaś wyzywająco w oczy
generała, który uśmiechnął się zimno.
- Łatwo
poszło. Pójdziesz ze mną – złapał cię za ramię, ale wyrwałaś się.
- Wypuść ich
– warknęłaś ze złością.
- Wypuścić?
Nie… Nie zrobię tego. Chociaż w sumie… Szwadron, wymarsz. Nie jesteście mi już
potrzebni – rozkazał, a żołnierze zasalutowali i wyszli. Pozwoliłaś się
pociągnąć w stronę małych drzwi, ale przechodząc obok podwyższenia odepchnęłaś
mężczyznę i wyjęłaś z torby sztylet, który wbiłaś mu w pierś, tak że dziób orła
zazgrzytał o mosiężne guziki jego munduru. Wyszarpnęłaś ostrze i skoczyłaś na kolejnego
z generałów. Kopnęłaś go w krocze i zamierzyłaś się na niego pięścią, uderzając
lewym sierpowym w jego skroń tak mocno, że jego czaszka roztrzaskała się o kant
stołu.
Szabla
trzeciego drasnęła cię w łydkę, w zamian odcięłaś mu dłoń z bronią i kopnęłaś w
pierś.
Przeskoczyłaś
przez stół, unikając ciosu czwartego i wpadłaś na kolejnego. Uchyliłaś się od
jego pięści i wbiłaś mu sztylet w gardło. Przeturlałaś się po martwym ciele, w
które sekundę później zagłębiło się ostrze jednego z dwóch pozostałych. Rzuciłaś
w niego nożem, który trafił go między żebra i zrobiłaś salto w tył, podcinając
nogi ostatniemu. Usiadłaś na nim okrakiem i zaczęłaś bić po twarzy, dopóki nie
została z niej krwawa miazga.
Podniosłaś
się powoli i spojrzałaś na zszokowanych towarzyszy. Wyrwałaś sztylet z trupa i
zeszłaś z podwyższenia, utykając lekko. Minhyuk naprzemian to otwierał, to zamykał
usta jak wyjęta z wody ryba, co cię tak rozbawiło, że z twego gardła wyrwał się
ochrypły chichot.
- Już po
wszystkim. Jesteśmy wolni – szepnęłaś.
- K-kim ty
do cholery jesteś? – wydukał Jr. Uśmiechnęłaś się lekko i wyjęłaś z torby
czarną pelerynę, którą się otuliłaś. W oczach Jonghyuna błysnęło zrozumienie.
- Ach,
tajemniczy nieznajomy to ty… Nigdy bym się nie spodziewał…
- I o to
chodziło. Przysłano mnie, bym was chroniła, co właśnie zrobiłam. Choć co
poniektórzy nie zasłużyli – spojrzałaś kwaśno na Minhyuka, który uśmiechnął się
przepraszająco.
-
Przynajmniej się nie tłumaczysz. To dobrze. Teraz możemy… - urwałaś i
odwróciłaś się na pięcie, słysząc głośny dźwięk. Czerwony bez dłoni, o którym już zdążyłaś zapomnieć
przyciskał jakiś guzik, który włączył alarm. Zrobiłaś kilka kroków w jego
stronę, ale przez małe drzwi wbiegł do pomieszczenia szwadron czerwonych.
- W nogi –
rzuciłaś i pobiegłaś w przeciwną stronę. Wielkie drzwi zaczęły się powoli
otwierać, ukazując żołnierzy biegnących w waszą stronę. Prześliznęliście się
przez niewielki otwór i pobiegliście wąskim korytarzem po prawej. Na końcu
znajdowały się metalowe drzwi i niezbyt duże zakratowane okienko. Uderzyłaś
sztyletem w mocowania kraty, która odpadła z głośnym brzękiem i rozbiłaś szybę
rękojeścią, zasłaniając twarz przedramieniem.
- Wyłaźcie –
powiedziałaś, odsuwając się nieznacznie. Pierwsza podeszła Amber.
- O kur… jak
tu wysoko – sapnęła, spoglądając w dół.
- Nie gadaj,
tylko idź – warknęłaś, zerkając z niepokojem na zbliżających się czerwonych.
Dziewczyna przewróciła oczami i z trudem wysunęła się przez otwór, kalecząc się
o resztki szkła.
- Prędzej,
prędzej – mruczałaś, przytupując nogą ze zdenerwowania.
- Dasz radę
ich powstrzymać? – spytał Jonghyun. Wymieniłaś z nim krótkie spojrzenie i
pokręciłaś głową.
- Niezbyt
długo. Jest ich zbyt wielu.
- Jr! Teraz
ty – zawołał Ren, ale azjata pokręcił głową.
- Najpierw
wy – rzucił i znów skupił na tobie spojrzenie.
- Nie daj
się zabić – szepnął i dotknął przelotnie twego ramienia. Podziękowałaś mu
skinieniem głowy i wyszłaś na spotkanie wrzeszczącym czerwonym. Całe szczęście,
ze ten korytarz był tak wąski i obok siebie mogło stać tylko dwóch mężczyzn.
Krzyknęłaś przeraźliwie i cięłaś pierwszego przez gardło i wyrwałaś mu szablę,
którą wbiłaś w brzuch drugiego. Przeskoczyłaś nad trupami i znalazłaś się w
małym piekle. Rozdawałaś na oślep ciosy, o włos unikając poćwiartowania, choć
nie obyło się bez ran. Z trudem utrzymywałaś równowagę wśród rosnącego stosu
trupów. Gdy usłyszałaś głos Jonghyuna wołającego twoje imię, odetchnęłaś z
ulgą. Przeskoczyłaś nad martwymi ciałami czerwonych i rzuciłaś się w stronę
okna, niestety pośliznęłaś się na krwi czerwonych i upadłaś na podłogę, czując
palący ból promieniujący z obtartych kolan. Zerwałaś się na nogi i dopadłaś
otworu, wyślizgując się zwinnie na zewnątrz. Zaczęłaś szybko schodzić po
kamiennej ścianie budynku, posuwając się nieco na lewo. Po chwili zrównałaś się
z Jr’em, posyłając mu zmęczony uśmiech. Chłopak odwzajemnił go z ulgą, lekko
marszcząc brwi na widok ciemnych, mokrych plam na twym ubraniu w miejscu ran.
- Przeżyję –
mruknęłaś uspokajająco i spojrzałaś w dół. Reszta już na was czekała
bezpiecznie na ziemi.
- Wszyscy
cali? – wysapałaś, gdy już dotknęłaś stopami gruntu. Azjaci pokiwali głowami, a
ty odetchnęłaś z ulgą i oparłaś się ciężko o ścianę, przyciskając dłoń do
długiej, pulsującej rany na boku. Niespodziewanie usłyszałaś dźwięk
rozdzieranego materiału – to Minhyuk zdjął koszulkę i podarł ją na pasy,
którymi prowizorycznie opatrzył najpoważniejsze uszkodzenia. Pozwoliłaś mu na
to bez słowa sprzeciwu – wiedziałaś, że protestowanie nie ma sensu. Kilka minut
później szliście szybkim krokiem w stronę ogrodzenia – potrójnej sześciometrowej
zapory z drutu kolczastego. Nagle z oddali dobiegły was krzyki czerwonych.
Przyspieszyliście jeszcze kroku, prawie biegnąc. Wsparta na ramieniu Jonghyuna
z trudem utrzymywałaś szaleńcze tempo, czując ostry ból w zranionych miejscach.
W pewnej
chwili usłyszeliście nad głowami dziwny krzyk. Poderwałaś głowę do góry,
przyglądając się z zachwytem białemu orłowi szybującemu nisko nad ziemią. Ptak
krzyknął jeszcze raz i pofrunął w lewo.
- Za nim,
szybko! – zakomenderowałaś, rzucając się biegiem w tamtym kierunku, próbując
nie zwracać uwagi na cierpienie, które sprawiał ci każdy krok. Majestatyczne
stworzenie wylądowało na zarośniętej stercie kamieni i zakwiliło. Upadłaś na
ziemię pod nimi, rozgarniając gorączkowo kępy wysokich traw.
- Tutaj! –
zawołał Ren, wskazując na uschnięty krzak trochę na lewo od ciebie. Skinęłaś
głową zwierzęciu, które znów zerwało się do lotu i podczołgałaś się tam,
wciskając się do ciasnego otworu pod martwą rośliną. Po kilkunastu metrach
ziemny tunel powiększał się i mogłaś w nim stanąć wyprostowana. Oparłaś się o
jedną ze ścian, czekając na resztę. Kiedy byliście już w komplecie,
poprowadziłaś ich przed siebie. Był to jeden z korytarzy twojej organizacji,
przez co poczułaś się niemal jak w domu.
Kilkaset
kroków dalej przejście rozwidlało się. Bez wahania skręciłaś w lewo, a za
chwilę znów w lewo, znikając w ukrytym tunelu.
- Tutaj –
wciągnęłaś za sobą zdezorientowanego Baekho, a potem całą resztę.
- Od teraz
proponuję, byśmy złapali się za ręce. W ten sposób się nie zgubicie – dodałaś,
splatając palce z jednym z chłopaków, którym okazał się Aron.
- Jak to
działa? Znaczy, wykopano go według jakiejś zasady, czy… - zapytał zaciekawiony
azjata.
-
Oczywiście. Wszystko zależy od tego, gdzie chcesz dotrzeć. O ile się nie mylę,
jesteśmy gdzieś na terenie dawnej Rosji. Żeby dotrzeć do Tokio musimy ciągle
skręcać w lewo, a co trzy skrzyżowania w prawo. Zaraz po rozwidleniu jest
ukryte przejście, które jest tym właściwym. Korytarz główny prędzej czy później
kończy się ślepym zaułkiem. Dzięki temu łatwo jest zgubić ewentualny pościg –
wyjaśniłaś.
- A co z
jedzeniem? – spytała Amber.
- Co mniej
więcej trzy godziny szybkiego marszu jest coś na kształt spiżarni. Znajdują się tam też
bandaże i inne rzeczy do opatrywania ran. Zapasy są regularnie uzupełniane na
wypadek takiej sytuacji jak nasza – odparłaś, skręcając w lewą odnogę
korytarza. Przez jakiś czas szliście w milczeniu, które wreszcie przerwał
Minhyuk.
- Od jak
dawna w tym siedzisz?
- Całe
życie. To właśnie mistrz przygarnął mnie po śmierci rodziców – uśmiechnęłaś się
do wspomnień.
- Jedno mnie
zastanawia… - zaczął Baekho.
- Tak? –
ponagliłaś go.
- Zabiłaś
dzisiaj tylu ludzi, a zachowujesz się, jakby nic się nie stało. Nie żebym miał
ci to za złe, jesteśmy wdzięczni, że to zrobiłaś, ale… to trochę dziwne.
Milczałaś
przez chwilę, zastanawiając się nad odpowiedzią.
- Kwestia
przyzwyczajenia – rzekłaś w końcu.
- To
okrutne, nie sądzisz? – wtrącił Ren. Wzruszyłaś ramionami.
- Albo oni,
albo ja. Prosty wybór. Nie mówię, że było mi łatwo, ale za którymś razem to
przestaje mieć znaczenie. Owszem, czasem gdy się nad tym zastanawiam, czuję
obrzydzenie dla samej siebie i właśnie dlatego staram się zawsze mieć jakieś
zajęcie.
- Okropność
– mruknęła Amber.
- To mój
świat i od teraz także twój. Przyzwyczaj się – powiedziałaś obojętnie, ucinając
tym samym dyskusję.
~*~*~*~
Kilka
tygodni później dotarliście na miejsce. Najpierw ujrzeliście jasną łunę na
końcu tunelu, a potem owiało was świeże powietrze. Zarządziłaś, że zostaniecie
pod ziemią aż do zmroku. Wasze oczy przyzwyczajone do nieprzeniknionej
ciemności boleśnie raniła nawet tak niewielka ilość światła.
W nocy wyczołgałaś
się na zewnątrz, nasłuchując jakichkolwiek odgłosów nienależących do świata
natury. Teoretycznie czerwoni nie wiedzieli, gdzie są wejścia, ale lepiej
dmuchać na zimne, niż się potem sparzyć.
Znajdowaliście
się na zboczu wzgórza, a niedaleko rozciągały się ruiny miasta. Ruszyliście
szybkim krokiem w jego stronę, obserwując czujnie otoczenie. W ciągu podziemnej
wędrówki zaznajomiłaś Nu’est i Amber z zasadami działania organizacji,
hierarchią, celem, zadaniami i innymi ważnymi rzeczami.
Twoje rany
goiły się szybko i bez powikłań. Miałaś szczęście, że nie wdało się zakażenie,
które było najczęstszą przyczyną śmierci wśród twoich. Dotknęłaś lekko bandaża
na boku, muskając przelotnie rękojeść sztyletu, dziękując w duchu Minhyukowi za
jego „umiejętności”.
Niecałą
godzinę później znów zagłębiliście się w podziemne czeluście prowadzące do
centrum dowodzenia. Zastukałaś dwukrotnie w wystający korzeń i pozdrowiłaś
człowieka na starym krześle, który przyglądał się nieufnie gromadce za tobą.
Wspięłaś się zwinnie po ścianie i prześliznęłaś przez otwór pod sufitem.
Mistrz na
twój widok zerwał się z miejsca i zamknął cię w miażdżącym uścisku.
- Jednak
żyjesz… Słyszałem, że cię złapali i myślałem, że już po tobie. Powinienem
bardziej ci ufać – powiedział cicho i odsunął cię na długość ramion.
- Mistrzu –
skłoniłaś się lekko i przedstawiłaś mu swych towarzyszy.
- Więc to
dla was ______ narażała życie… Powinniście się cieszyć, że to była właśnie ona.
Ktoś o mniejszej woli i determinacji już dawno by zrezygnował – rzekł z
uśmiechem, na co ty zarumieniona spuściłaś głowę. Mało brakło…
- Mistrzu, a
co z… - zaczął Baekho, ale mężczyzna uciszył go gestem i poprowadził do wąskiej
wnęki w ścianie, która okazała się być balkonem. W sali poniżej trenowali
członkowie organizacji.
- Victoria! –
pisnęła Amber i zbiegła po schodach na dół, by uścisnąć wspomnianą dziewczynę,
a Nu’est podążyli za nią. Przyglądałaś się z uśmiechem tym powitaniom, a obok
ciebie stanął mistrz.
- Polubiłaś
ich – mruknął, a ty skinęłaś głową, patrząc jak Baekho podnosi i obraca jedną z dziewczyn
dookoła.
- Niestety
nie będziesz miała dla nich zbyt wiele czasu. Wróg nie śpi, w Pekinie coś się
szykuje. Za trzy dni znów wyruszasz.
W twoje
myśli wkradły się słowa sprzeciwu, ale tylko skinęłaś głową. Między wami
zapadła cisza.
- Mistrzu? –
mężczyzna spojrzał na ciebie, unosząc brwi. Zachichotałaś cicho.
- Dobrze być
znów w domu.
Wiem, trochę słabo się kończy, ale... A co ja się będę tłumaczyć? Tłumaczą się tylko winni, a ja nic nie zrobiłam, tak samo wyszło i... i wyszło, że się tłumaczę *facepalm*
Jeśli mam być szczera, to do napisania tego... czegoś natchnęła mnie moja koleżanka, z którą mieszkam w pokoju i która potrafi nadawać o ninja 24/7 (sorki Kasiu, wiem, że przesadzam xd)
W każdym razie mam nadzieję, że nie było aż tak źle ;3 Pozdrawiam wszystkich czytelników~ <333
Jeju! Nawet nie wiesz, jak ciężko się coś czyta, kiedy z jednej strony rozprasza cię mama, która ciągle coś do ciebie mówi, a z drugiej jest telewizor i coś cię interesuje xx Jednak najbardziej rozprasza to pierwsze! Nie mogę przez moją rodzicielkę scenariusza skończyć i znowu będę po nocach siedzieć xx
OdpowiedzUsuńAle wracając.
Kiedyś miałam bardzo podobny pomysł na opowiadanie, z tym że zrobiłam z tego grupowe XD Ale mniejsza z tym.
Bardzo fajnie wszystko rozpisałaś, choć dla mnie taka tematyka jest nieco nudna. Ale! Przeczytałam całe i to w dość krótkim czasie, jeśli zwrócić uwagę na warunki ^^ Podobało mi się. Masz bardzo fajny styl pisania ^^
Chcę więcej twoich prac! Za bardzo mi się nudzi w te ferie, a laptopa prawie nie mam xd
Szkoda tylko, że nie było tutaj tak bardzo rozwiniętego wątku romantycznego xx No pls, mogło coś być! ;; Lubię czytać, jak bohaterowie miotają się w swoich uczuciach, ok? A tutaj to taki smutny drugi plan :<
Życzę wiele weny kotek i więcej wspaniałych prac!
Rany, dzięki ;3 Nie masz pojęcia, jak bardzo się cieszę, że tak sądzisz, zwłaszcza, że ty piszesz po prostu genialnie.
UsuńCo do tego wątku romantycznego, chciałam zrobić coś więcej, ale jakoś mnie wena odeszła i jest co jest. Nic nie poradzę na to, że wyobraźnia mnie nie słucha :(
Dzięki za życzenia, tobie również tego życzę i pozdrawiam~
No, no to może spróbuj zrobić wersję rysunkową do tego scenariusza?
OdpowiedzUsuńWersję rysunkową? O.o
UsuńHej!
OdpowiedzUsuńUwielbiam czytać twojego bloga a twoje opowiadania są po prostu cudne ^_^ Nominowałam cię do LBA
http://my-dream-is-love.blogspot.com/2016/02/nominacja-do-lba-3.html
Emmm... To miłe, że tak uważasz, tylko że to nie mój blog i tylko kilka, może kilkanaście z ostatnich postów są mojego autorstwa. Ta strona, jak i większa część prac należą do mojej przyjaciółki, Hespe ;3
UsuńWięc jeśli chodzi o LBA... Mam odpowiedzieć tylko ja, czy (co bym raczej wolała) my obie? Bo tak trochę nie wiem, co z tym zrobić...
Możecie obie ^^ bo prowadzicie naprawdę świetny blog
Usuń