Elo pomelo~
W tym miesiącu trochę później niż planowałam, ale cóż... Życie XD
Nie wiem, kto tu jeszcze został, i czy ktoś w ogóle... Ale nieważne XD Fajne jest samo publikowanie XD
Nie przedłużając, zapraszam do czytania <3
Piątek
zazwyczaj kojarzy się uczniom jako najlepszy szkolny dzień i Jungkook zwykle
nie był wyjątkiem od tej reguły. Tym razem jednak był to dla niego jeden z
najgorszych dni. Nie ze względu na lekcje czy sprawdziany. Nie. Jedynym tego
powodem był Jimin. A raczej jego brak.
Kiedy po sprzeczce
JK wracał autobusem do domu, nie mógł przestać o niej myśleć. Mimo prób
wytłumaczenia sobie racjonalnie, że to tak nie działa, wciąż prześladował go
paniczny strach, że teraz Kanadyjczyk nie będzie chciał go znać. Nie pomagało
przypominanie sobie wszystkich tych momentów, kiedy Jimin wręcz przekonywał go,
że powinien się na niego zezłościć i że to całkowicie naturalne. Nawet fakt, że
wreszcie postawił na swoim nie pomagał, a raczej wpędzał w jeszcze większe
poczucie winy.
Ale nie
tylko to było powodem jego zmartwienia. Od jakiegoś czasu podobne napady gniewu
zdarzały się coraz częściej, a z każdym kolejnym Jungkookowi coraz trudniej
przychodziło zapanowanie nad sobą. Nie miał pojęcia, co się z nim dzieje i
dlaczego akurat teraz, kiedy wszystko wreszcie zaczęło się układać. Prawie dwa
lata zajęło mu pozbycie się niewytłumaczalnego strachu przed przebywaniem z
ludźmi, a teraz, kiedy znikąd pojawiły się te ataki złości, lęk powrócił. Może
nie był tak silny, jak wcześniej i stosunkowo łatwo było go przełamać, niemniej
jednak znów się pojawił. JK nie mówił o tym wcześniej, nie chcąc martwić najbliższych
mu osób, teraz jednak zamierzał
opowiedzieć o wszystkim Jiminowi, który, jego zdaniem, najlepiej go znał.
I tu właśnie
pojawiał się problem, który skutecznie zaprzątał myśli Koreańczyka od samego
rana, a konkretnie od momentu, kiedy nie znalazł przyjaciela pod bramą.
Odczekał nawet dodatkowe dziesięć minut, znając tendencję do rozpraszania się
farbowanego bruneta różnymi błahostkami, jednak Kanadyjczyk nie pojawił się.
Nie było go również na przerwie godzinę później, ani na kolejnych dwóch, nie
odpisywał też na wiadomości ani nie odbierał telefonu. Teraz zbliżała się
przerwa obiadowa, a Jungkook był tak skupiony na odliczaniu pozostałych minut,
że kompletnie nie zwracał uwagi na nauczyciela tłumaczącego właśnie różnicę
między sinusem a cosinusem. Jego noga bezwiednie podrygiwała pod ławką, ręka
wciąż nerwowo poprawiała przydługą, sięgającą brwi grzywkę, a oczy nieustannie
śledziły wskazówki zegara, które wydawały się przesuwać przeraźliwie wolno.
Jeszcze tylko cztery minuty i trzydzieści pięć sekund, trzydzieści cztery,
trzydzieści trzy…
Nagłe
szurnięcie krzesła z tyłu o podłogę sprawiło, że JK aż podskoczył. Sekundę
później z prawej strony minął go właśnie wezwany do tablicy uczeń. Był to
Hoseok, dość wysoki Koreańczyk o pociągłej twarzy. Jungkook znał go dość
dobrze, można nawet powiedzieć, że był jego dobrym kolegą, chociaż przyjacielem
by go chyba nie nazwał. Jeszcze.
Jego widok
oderwał na chwilę umysł JK’a od nieprzyjemnych myśli, a konkretnie zrobiły to
jego włosy. Brunet był przekonany, że jeszcze do wczoraj czupryna Hoseoka była
kruczoczarna, teraz jednak przybrała odcień nieco wyblakłej marchewki. Po
bliższym przyjrzeniu się Jungkook zauważył też subtelną zmianę w ubiorze. Mimo
że miał na sobie niby te same czarne dżinsy i koszulkę, sprawiały one wrażenie,
jakby pochodziły z nieco wyższej półki, zarówno cenowej, jak i jakościowej. JK
nie wiedział, w czym dokładnie tkwiła różnica, ale z powodu dość częstych
przymusowych wypadów z Jiminem był w
stanie to wyczuć. I właśnie zaczął się poważnie zastanawiać, czy go przypadkiem
coś nie ominęło.
Ostatnie
minuty lekcji minęły mu na dyskretnym rozglądaniu się po klasie w poszukiwaniu
jakichkolwiek odchyleń od tak zwanej normalności. Ku jego uldze, poza
drobiazgami takimi jak nowe buty czy zegarek, żadna z osób nie zmieniła swojego
wyglądu tak drastycznie jak Hoseok. Jego oczom nie umknął również brak Carli,
klasowej piękności latynoskiego pochodzenia. Miejsce, które zwykle zajmowała w
sąsiednim rzędzie obok swojej przyjaciółki Jinah w trzeciej ławce od tyłu było
niepokojąco puste, zwłaszcza że dziewczyna nie miała w zwyczaju opuszczać
zajęć. Jungkook nie pamiętał, kiedy i czy w ogóle zdarzyła się podobna
sytuacja, co było dla niego kolejnym powodem do stresu. Nie lubił niespodziewanych
zmian, nawet bardziej od przedmiotów przyrodniczych, które od zawsze były dla
niego czarną magią.
Dźwięk
dzwonka został powitany przez uczniów szurnięciami odsuwanych krzeseł i
beztroskimi rozmowami. Nikt już nie zwracał uwagi na nauczyciela, który
obdarzył kierujących się w stronę stołówki nastolatków pełnym dezaprobaty
spojrzeniem, będąc zmuszonym przerwać w połowie swój szalenie interesujący
wywód.
– Hej, JK!
Idziesz teraz jeść? – charakterystyczny głos Hoseoka przebił się przez gwar,
docierając do uszu bruneta. Ten tylko skinął głową, a jego kąciki ust uniosły
się mimowolnie do góry na widok szerokiego uśmiechu kolegi. Rudowłosy wyminął
nauczyciela i w dwóch skokach dopadł drzwi, wyskakując na zewnątrz z okrzykiem
radości.
Jungkook
przepchnął się przez grupkę ociągających się dziewczyn, które rozmawiały na
temat jakiegoś nowego kosmetyku do pielęgnacji twarzy, i dołączył do
czekającego na zewnątrz Hoseoka. Jego ruda czupryna mocno wyróżniała się na tle
w większości ciemnowłosych uczniów. Patrząc na jego roześmianą twarz nie można
było odgadnąć, ile już w życiu przeszedł. Wszyscy wiedzieli, że jest jednym z
najstarszych uczniów w szkole, niewielu jednak zdawało sobie sprawę, dlaczego.
W jego klasie prawdę znali tylko Jungkook i Jinah, która przyjaźniła się z nim
od piaskownicy. Otóż Hoseok w dzieciństwie przeszedł bardzo ciężką chorobę,
która przykuła go do szpitalnego łóżka na ponad dwa lata. JK nie znał szczegółów,
wiedział tylko, że po tym czasie wreszcie udało się dokonać udanej operacji, a
przez kolejny rok chłopak dochodził do siebie w sanatorium, w którym aktualnie
przebywał jego ojciec.
Mimo tak
ciężkich doświadczeń, a może właśnie dzięki nim Hoseok był bardzo radosną i
otwartą osobą, zawsze chętną do pomocy. Lubił o sobie mówić „J-Hope”, bo, jak
twierdził, rzeczą, która sprawiała mu najwięcej radości było dawanie ludziom
nadziei na to, że może być lepiej. Między innymi dlatego dosyć często rozmawiał
z Jungkookiem, zwłaszcza przez pierwszy rok liceum, czym zyskał sobie jego
wdzięczność i sympatię.
Na stołówce
było głośno, jak zwykle zresztą. Zewsząd można było usłyszeć strzępki rozmów
wypowiedzianych w różnych językach, z dużą przewagą angielskiego i
koreańskiego, co jednak nikogo nie dziwiło – w końcu Yongsan było szkołą
międzynarodową.
Jungkook
stanął w kolejce za Hoseokiem, który właśnie wdał się w rozmowę ze stojącym
przed nim Brytyjczykiem ze starszej klasy. Miał na imię Josh albo Jack – JK nie
był pewny, ale też nieszczególnie go to interesowało. Aktualnie próbował
powstrzymać rosnącą irytację z powodu specyficznego, sepleniącego wymawiania
przez niego niektórych dźwięków. Koreańczyk w myślach modlił się do wszystkich
znanych sobie bóstw, żeby poruszająca się w ślimaczym tempie kolejka szła
jednak choć trochę szybciej, bo im dłużej przebywał w pobliżu owego Johna, czy
jak mu tam było, pohamowanie wybuchu bezsensownego gniewu stawało się coraz
trudniejsze. Właściwie gdyby nie fakt, że Jimin nie odbierał nawet telefonu,
nie zwróciłby wcale uwagi na taką błahostkę. Teraz jednak jego cierpliwość
spadła do minimum, a zdenerwowanie zżerało od środka i nie pozwalało
racjonalnie myśleć.
Na szczęście
już wkrótce opuścili długą linię uczniów z tacami pełnymi jedzenia. Jungkook
cieszył się skrycie z faktu, że Brytyjczyk zdecydował się usiąść przy innym
stoliku, J-Hope natomiast prowadził bardzo entuzjastyczny monolog na temat
bliżej nieokreślony i najwyraźniej nie wymagający większej uwagi ze strony
JK’a, który ograniczył się tylko do mechanicznego potakiwania. Brunet układał
sobie właśnie w głowie różne warianty rozmowy między nim a ciocią Jimina, kiedy
w drodze do domu wstąpi na chwilę, wypytać o przyjaciela.
W taki
właśnie sposób minęła przerwa na lunch, a kolejne kilka godzin jakoś nie
zapisało się szczególnie w pamięci JK’a. Napięcie spowodowane niewyjaśnioną
nieobecnością Jimina rosło z minuty na minutę, tak że pod koniec ostatniej
lekcji Koreańczyk myślał, że już nie wytrzyma. Wybiegł z sali równo z
dzwonkiem, nie oglądając się na nikogo i zaczął przeciskać się między
tłoczącymi się uczniami. W chwili, kiedy miał wybiec za bramę, poczuł mocne
szarpnięcie, które skutecznie go zatrzymało. Zdezorientowany obejrzał się za
siebie, z zaskoczeniem napotykając wzrok Yoongiego, którego ręka wciąż była
zaciśnięta na jego przedramieniu.
– Nie szukaj
go. W poniedziałek już będzie – rzucił lakonicznie, puścił Koreańczyka,
wsuwając ręce do kieszeni i odszedł w stronę stojącego kilka metrów dalej
Taehyunga, bawiącego się jakąś dziwną wersją kostki Rubika.
JK patrzył
za nim dobrą chwilę, analizując to niecodzienne zdarzenie. Już pomijając fakt,
że Kanadyjczyk rzadko się do niego odzywał, skąd mógł wiedzieć, że szukał
akurat Jimina? Czy to było aż tak oczywiste? Chociaż… Kogo innego mógłby
szukać?
Patrzył
jeszcze, jak koledzy z klasy Jimina znikają spowrotem we wnętrzu szkoły i dopiero
wtedy odwrócił się spowrotem w stronę ulicy.
Podążając
dobrze znaną sobie drogą, wahał się, czy powinien postąpić zgodnie ze swoim
pierwotnym zamiarem, czyli wstąpić do domu Jimina i wypytać o niego jego
ciocię, czy może raczej posłuchać rady Yoongiego i dać sobie spokój. Im bliżej
był miejsca, gdzie drogi się rozdzielały, tym bardziej był niezdecydowany,
ciągle zwalniając, by dać sobie więcej czasu, aż w końcu stanął. Po lewej
stronie kilkanaście metrów dalej stał przystanek autobusowy, obklejony plakatami
przeróżnej maści, z pomalowanym sprejem koszem, z którego śmieci już się
wysypywały. W prawo natomiast wiodła niezbyt szeroka, zadbana uliczka,
zakręcająca kilkadziesiąt metrów dalej, i chociaż nie każdy stojący przy niej
dom wyglądał jak willa, widać było, że mieszkający tam ludzie nie należą do
ubogich.
Jungkook
spoglądał to w jedną, to w drugą stronę, rozdarty między chorobliwą chęcią
dowiedzenia się, gdzie też wybył Kanadyjczyk i dlaczego nie da się z nim
skontaktować a zaufaniem wobec Sugi, który nigdy nie mówił niczego bez powodu.
Powiew
zimnego powietrza, który wywołał przejeżdżający obok autobus wyrwał go z
zamyślenia. Koreańczyk zadrżał i otulił się mocniej kurtką, rzucając urażone
spojrzenie pojazdowi, który właśnie zatrzymał się na przystanku, rejestrując
jednocześnie, że jest to linia, którą zwykle dojeżdżał do domu. Mimo to nie był
w stanie się poruszyć, nawet kiedy autobus z głośnym sapnięciem potoczył się
dalej, w stronę bardziej ruchliwej części Seulu. Odprowadził go tylko wzrokiem,
dopóki nie zniknął za następnym zakrętem.
JK cicho
westchnął. Następny kurs miał być za około czterdzieści minut, a z każdą minutą
robiło się coraz ciemniej i zimniej. Spojrzał tęsknie w stronę, gdzie odjechał
autobus, a następnie w uliczkę po swojej
przeciwnej stronie. W tym samym momencie zapaliły się latarnie, rozświetlając
skąpane w półmroku osiedle. Był to naprawdę piękny widok, zupełnie jak
ilustracja z jakieś książki dla dzieci. Ciepłe, łagodne światło z nowoczesnych
latarni dodawało uroku domkom i domom otoczonym zadbanymi ogródkami, trawnikami
lub żywopłotami zamkniętymi za różnego rodzaju ogrodzeniami. Jungkookowi
zdawało się, że każdy element tego miejsca go wzywa i kusi, by poszedł tą
drogą. Zapomniał całkowicie o słowach Sugi i bez dalszej zwłoki ruszył przed
siebie, podziwiając niezwykle wyglądające posesje. Wydawało się, że każda
kolejna była jakby odrębnym światem, urządzonym według odmiennych zasad. Po
prawej stronie uliczki na przykład wznosiła się ogromna, kubiczna bryła
tchnącej nowoczesnością willi, skrytej za minimalistyczną bramą i pozbawionym
ozdób równo przystrzyżonym trawnikiem. Po lewej natomiast uwagę przykuwał
ogromny dąb, w cieniu którego majaczyła
baśniowa sylwetka drewnianej altany, a z tyłu równie baśniowo wyglądającego
domu, oświetlonego z zewnątrz staroświecką, wiszącą latarenką.
Dom Jimina
znajdował się tuż za łagodnym zakrętem. W porównaniu do otaczających go
wymyślnych i prezentujących bogactwo właścicieli domów wyglądał całkiem
zwyczajnie. Był prosty, z niedawno odnowioną brzoskwiniową elewacją odcinającą
się od coraz ciemniejszego nieba i starannie przyciętym żywopłotem zamiast
ogrodzenia. Również furtka była świeżo odmalowana, ciemnozielona, inaczej niż
zapamiętał JK, a krótka ścieżka prowadząca do dwóch niskich schodków wyłożona
nieregularnymi, płaskimi kamieniami w różnych odcieniach brązu i matowej
różoczerwieni. W oknach nie paliło się żadne światło, poza ciepłym blaskiem za
niedużą szybką w kształcie wydłużonego liścia w drzwiach, dając znak, że jednak
ktoś jest w domu.
Jungkook przystanął,
wodząc dłonią po finezyjnie powyginanych metalowych prętach w kształcie
winorośli. Po chwili wahania przekroczył granicę posesji, zamykając za sobą
delikatnie furtkę, która nawet nie skrzypnęła i niepewnie wdrapał się na wyższy
ze schodków, pukając nieśmiało do drzwi.
– Wchodź,
chłopcze, otwarte – JK odwrócił się gwałtownie, dopiero teraz dostrzegając
kobietę w średnim wieku, wychylającą się delikatnie z okna i palącą papierosa.
Mimo nieodłącznej chrypki jej głos był miły i przyjazny dla ucha. Ciocia Jimina
patrzyła na niego bystrymi niebieskimi, jarzącymi się lekko w świetle ulicznych
lamp oczami, odgarniając z twarzy kilka kosmyków przetykanych już gdzieniegdzie
siwizną ciemnobrązowych włosów, które wyśliznęły się z niedbale upiętego koka. Chłopak
ukłonił się, po raz niewiadomo który zastanawiając się, jak to możliwe, że
najbardziej jasne i przejrzyste niebieskie oczy, jakie widział w życiu ma
akurat Azjatka, i wszedł do środka.
Dopiero
wtedy poczuł jak bardzo jest zmarznięty. Ściągnął prędko buty i podążając za
głosem pani Park skierował się do drzwi po lewej.
W kuchni
było niemal całkiem ciemno, nie licząc kilku małych świeczek porozstawianych po
meblach, których płomyki wiły się w takt rzadkich podmuchów wiatru wpadającego
przez otwarte okno. Ciocia Jimina stała tuż przy nim, opierając się łokciami o
parapet. Gestem wskazała Jungkookowi miejsce przy stole, zaciągnęła się po raz
ostatni i wyrzuciła niedopałek, zaraz potem zamykając okno.
– Kawy,
herbaty? – zaproponowała, nalewając wody do elektrycznego czajnika.
– Herbaty,
poproszę – odpowiedział nieśmiało JK, odgarniając grzywkę z czoła i wkładając
zziębnięte ręce za kołnierz kurtki, by je szybciej ogrzać. Rozejrzał się
dyskretnie po pomieszczeniu, zatrzymując na chwilę wzrok na wyglądającym na
stary, dużym zegarze z wahadełkiem wiszącym na ścianie naprzeciwko okna oraz na
ułożonych według kształtu i koloru kilkudziesięciu pudełeczkach w przeszklonej
szafce poniżej. Do nich właśnie podeszła pani Park, zasłaniając chłopakowi
widok i wybrała jedno z nich, z którego następnie nasypała przez specjalny
otwór w wieczku trochę zawartości do dwóch filiżanek.
– Przypomnij
mi proszę swoje imię. Pamiętam cię z wakacji, kiedy jechaliście z Jiminem na
Karaiby, ale nie było wtedy okazji, żeby porozmawiać – rzuciła niespodziewanie,
zerkając na nastolatka i opierając się biodrem o szafkę przy bulgoczącym
czajniku.
– Jeon
Jungkook, proszę pani. Ja właśnie o
niego chciałem spytać…
– Ale jaka
tam pani! – obruszyła się kobieta, machając ręką. – Skoro przyjaźnisz się z
Jiminem, to dla mnie jesteś prawie jak
drugi siostrzeniec. Mów mi „ciociu” – powiedziała, zalewając obie filiżanki
wrzątkiem.
Zakłopotany
chłopak potarł dłonią kark i ponownie odgarnął wpadające mu do oczu włosy. Nie
spodziewał takiego obrotu spraw i nie miał bladego pojęcia, co wypada
powiedzieć w takiej sytuacji, dlatego milczał.
– Proszę. –
pani Park postawiła przed nim filiżankę z parującym napojem, a sama zajęła
miejsce naprzeciwko. – To moja najnowsza mieszanka na zimne wieczory. Ciekawa
jestem, czy ci przypadnie do gustu, bo jak dla mnie smakuje wyśmienicie –
uśmiechnęła się, pociągając niewielki łyk gorącego napoju.
Zachęcony
nastolatek podniósł ostrożnie filiżankę, przytrzymując ją ostrożnie opuszkami
palców, podmuchał dla ochłodzenia i ostrożnie spróbował wywaru. Smakował bardzo
dobrze, dało się wyczuć dziką różę z nutką pomarańczy i jakieś zioła, których
chłopak nie znał; w dodatku przyjemnie rozgrzewał.
Błogi
uśmiech mimowolnie wypłynął na twarz Jungkooka. Podmuchał raz jeszcze i upił
kolejny łyk, delektując się delikatnym smakiem. Nie czuł potrzeby, by mówić
cokolwiek. Pani Park również nie kwapiła się do przerwania ciszy, pozwalając by
czas upływał im w niewymuszonym milczeniu. Kiedy jednak płomyk maleńkiej
świeczki stojącej na stole zachybotał się i delikatnie przygasł, oznała, że
najwyższy czas się odezwać.
– Więc? O co
chciałeś spytać w kwestii Jimina? Aktualnie jest za granicą u rodziny. Jeśli
chciałeś z nim pogadać, to wróci najpewniej jutro wieczorem lub pojutrze rano.
– W takim
razie przyjdę w niedzielę. Bardzo chciałem z nim porozmawiać na pewien temat, a
kiedy nie zastałem go w szkole, zmartwiłem się trochę. Nie mówił, że wyjeżdża –
wyjaśnił. Mimowolnie zerknął na zegar, z cieniem niechęci stwierdzając, że czas
się zbierać i dopił napój. – Dziękuję bardzo za herbatę, była przepyszna –
powiedział, podnosząc się. – Z chęcią zostałbym dłużej, ale niedługo odjeżdża
mój autobus.
–
Odprowadzić cię? – zapytała ciocia Jimina, również wstając z miejsca i
prowadząc go w stronę wyjścia, ale brunet pokręcił głową.
– Dziękuję,
nie trzeba. Miło było panią poznać – dodał na pożegnanie.
– Mnie też
było miło i mam nadzieję, że przy następnym spotkaniu nie nazwiesz mnie już
panią – odparła kobieta z krzywym uśmiechem.
Jungkook
również się uśmiechnął, kręcąc lekko głową i wyszedł na zewnątrz. Mroźne
powietrze uderzyło go w twarz, sprawiając, że zadrżał. Przez te kilkadziesiąt
minut zdążyło się znacznie ochłodzić. Chłopak postawił mocniej kołnierz kurtki,
wcisnął ręce do kieszeni i nie rozglądając się szybkim krokiem ruszył w stronę
przystanku.
Cześć, chciałam Cię serdecznie zaprosić na moje opowiadanie o Big Bang, do pisania którego wróciłam po 6 latach, z sentymentu i z powodu faktu, że cieszyło się dość dużą popularnością:)
OdpowiedzUsuńGdybyś była nim zainteresowana, służę streszczeniem przedsequelowych rozdziałów, bo jest ich sporo:D
Pozdrawiam cieplutko, AnnFlo www.butterflyyoja.blogspot.com