Hoł, hoł, hoł! Czy są tu jakieś grzeczne dzieci? XDDD
Mam nadzieję, że i Wam mikołajki minęły w przyjemnej atmosferze, a jako że nie mam pewności, czy każdy z was dostał prezent (rozumiecie, Mikołaj jest zajęty, w końcu trochę ludzi na tym świecie jest xD), zdecydowałam, że dostaniecie ode mnie ten drobny upominek w postaci rozdziału. Ktoś czekał? XDD
Ech, ten las rąk... No trudno, ale przynajmniej ja miałam trochę fanu przy pisaniu XD
Obiło mi się o uszy, że niektórzy tutaj wprost przepadają za sernikiem, także ten... DARMOWY SERNIK ROZDAJEM XDD (jak ktoś nie lubi, można wymienić na nutellę i oreo xD)
Coś jeszcze? Chyba nie XD Zatem cieszcie swe oczy (i kubki smakowe xD) <3
PS. Pięknie proszę o komentarze, będzie dodatkowy prezent ^.~
– JK…
– Nie.
– Ale JK,
przecież…
– Nie Jimin.
Nie będziesz mi w kółko kupował markowych rzeczy tylko dlatego, że mnie na nie
nie stać – fuknął Koreańczyk o jasnobrązowych włosach, zerkając z irytacją na
idącego obok, niższego o dobre pół głowy farbowanego bruneta. Jego skośne,
ciemnobrązowe oczy napotkały intensywny wzrok Kanadyjczyka azjatyckiego
pochodzenia, który próbował przymusić swojego młodszego o rok przyjaciela do
wyjścia na kolejne „niezwykle potrzebne” zakupy. Tym razem jednak Jungkook
obiecał sobie być nieugięty, mimo że odmawianie innym zawsze sprawiało mu
przykrość. Co prawda nie przyznałby tego głośno, ale czuł się naprawdę źle,
widząc jak błysk w piwnych oczach przyjaciela przygasa.
– Chciałeś
powiedzieć „dobrych jakościowo rzeczy” – prychnął chłopak, wkładając ręce do
kieszeni i odwracając twarz w drugą stronę. – Poza tym, jakie „w kółko”? To
dopiero drugi raz w tym miesiącu, a przypominam ci, że październik niedługo się
kończy.
JK
przewrócił oczami i zatrzymał się, zakładając ręce na piersi.
Jimin dopiero po chwili zorientował się w sytuacji i również przystanął. Znajdowali się na środku mało uczęszczanej drogi, która kilkanaście metrów dalej rozwidlała się. Prawa odnoga prowadziła do niedużego osiedla, na którym mieściły się domy i wille – w tym średniej wielkości domek zamieszkiwany przez Jimina i jego ciocię. Lewa zaś wiodła w stronę przystanku autobusowego, z którego JK zazwyczaj jeździł do domu położonego w nieco uboższej, choć nadal przyzwoitej części dzielnicy. Wraz z matką i starszym bratem zamieszkiwali nieduże dwupokojowe mieszkanie na pierwszym piętrze niezbyt wysokiego, ośmio- lub dziewięciopiętrowego bloku. Nie było takie złe, tylko trochę zaniedbane – pani Jeon wiecznie była w pracy, a dwudziestoczteroletni Junghyun nie kwapił się do utrzymywania swoich rzeczy w jakim takim porządku. Mimo że i on pracował, pieniędzy ledwie starczało na życie. Powodem było czesne Jungkooka, który z woli rodziców uczęszczał do Międzynarodowej Szkoły Yongsan* oraz opłaty na zagraniczne sanatorium ojca, który przebywał tam (z kilkoma przerwami) już prawie pięć lat.
Jimin dopiero po chwili zorientował się w sytuacji i również przystanął. Znajdowali się na środku mało uczęszczanej drogi, która kilkanaście metrów dalej rozwidlała się. Prawa odnoga prowadziła do niedużego osiedla, na którym mieściły się domy i wille – w tym średniej wielkości domek zamieszkiwany przez Jimina i jego ciocię. Lewa zaś wiodła w stronę przystanku autobusowego, z którego JK zazwyczaj jeździł do domu położonego w nieco uboższej, choć nadal przyzwoitej części dzielnicy. Wraz z matką i starszym bratem zamieszkiwali nieduże dwupokojowe mieszkanie na pierwszym piętrze niezbyt wysokiego, ośmio- lub dziewięciopiętrowego bloku. Nie było takie złe, tylko trochę zaniedbane – pani Jeon wiecznie była w pracy, a dwudziestoczteroletni Junghyun nie kwapił się do utrzymywania swoich rzeczy w jakim takim porządku. Mimo że i on pracował, pieniędzy ledwie starczało na życie. Powodem było czesne Jungkooka, który z woli rodziców uczęszczał do Międzynarodowej Szkoły Yongsan* oraz opłaty na zagraniczne sanatorium ojca, który przebywał tam (z kilkoma przerwami) już prawie pięć lat.
Nawet jeśli
Koreańczyk czasem przyglądał się niektórym rzeczom znajdującym się poza jego
zasięgiem finansowym, nigdy nie zniżyłby się do proszenia kogokolwiek o
pieniądze na coś, bez czego w gruncie rzeczy mógł przeżyć. Dlatego właśnie tak
bardzo denerwował się, kiedy jego nieco zamożniejszy przyjaciel wyciągał go na
takie wypady.
– To i tak
za dużo. Zrozum wreszcie, ja naprawdę tego nie potrzebuję. Te wszystkie drogie
rzeczy… jak tak dalej pójdzie, to nigdy nie uda mi się z tego wypłacić!
Jimin,
stojący do tej pory bokiem, odwrócił się gwałtownie, mrużąc oczy i w kilku
krokach znalazł się obok Jungkooka. Mimo swojego niezbyt wysokiego wzrostu
wydawał się w tym momencie górować nad przyjacielem.
– Przecież
już o tym rozmawialiśmy z tysiąc razy! NIE MUSISZ oddawać mi tych pieniędzy,
jasne? Po prostu nie i już. Miałem ochotę kupić te rzeczy, to kupiłem. Miałem
ochotę oddać to tobie, to oddałem i zwrotów nie przyjmuję. A teraz pozwól, że
wydam swoje pieniądze tak, jak uważam za słuszne i kupię ci tą cholerną kurtkę,
bo nie mogę patrzeć, jak marzniesz. – Z tymi słowami obrócił się na pięcie i
ruszył przed siebie, uważając rozmowę za zakończoną.
– Przecież
mam kurtkę – burknął pod nosem JK, czując narastające poczucie buntu. Mimo to
postawił mocniej kołnierz poprzecieranej miejscami brązowej kurtki po bracie i
podążył za Kanadyjczykiem.
– Ale jest
stara i zniszczona, a ja chciałbym, żebyś miał coś cieplejszego. Nawet teraz
widzę, że się trzęsiesz, a nie jest przecież aż tak zimno. Zobaczysz, za kilka
tygodni mi podziękujesz – powiedział farbowany brunet, wywołując u swojego
młodszego towarzysza jeszcze większą irytację.
– Przestań
tak mówić. Nie muszę mieć tej kurtki teraz. Kupię sobie sam, jak mama dostanie
wypłatę – warknął JK, chowając zziębnięte dłonie do kieszeni spodni. Mimo że
było dość słonecznie, lodowaty wiatr skutecznie odbierał mu przyjemność z
przechadzki, wprawiając w jeszcze gorszy nastrój. Koreańczyk nie lubił takich
dni. Stawał się wtedy oziębły i niemiły dla innych, co później wpędzało go w
poczucie winy. W dodatku tego dnia nie mógł się na niczym skupić i nie
zrozumiał połowy rzeczy na angielskim i japońskim, przez co niemal od samego
rana miał podły humor. Wiedział, że dla świętego spokoju powinien pozwolić
Jiminowi kupić tę cholerną kurtkę za kilkaset tysięcy wonów**, którą ten dla
niego wybrał, ale miał już tego dość. Czuł się, jakby w jakiś sposób
wykorzystywał przyjaciela, mimo że ten z własnej nieprzymuszonej woli wciskał
mu (często na siłę) różne upominki. W wakacje na przykład zafundował mu oraz
dwóm kolegom ze swojej klasy, Yoongiemu, który razem z nim przyjechał z Kanady
oraz Taehyungowi pochodzącemu z Los Angeles, tygodniowe wakacje na Karaibach.
Było to bardzo miłe z jego strony i Jungkook był my naprawdę wdzięczny,
zwłaszcza że w innym wypadku
prawdopodobnie nigdy by tam nie pojechał, nie zmieniało to jednak faktu, że czuł
się trochę przytłoczony tą hojnością. Za każdym razem miał wrażenie, jakby nie
z własnej woli zaciągał u niego niemożliwy do spłacenia dług.
– Ta, jasne.
Bo uwierzę, że twój brat nie przepuści tego na soju – prychnął Kanadyjczyk, a w
JK’u się zagotowało.
– To NIE
JEST twoja sprawa! – warknął, odpychając w złości przyjaciela. Jimin zatoczył
się lekko i rzucił mu urażone spojrzenie, wracając na wcześniej obraną trasę.
Przez dłuższą chwilę obaj milczeli. Młodszy walczył z odruchem przeprosin,
przekonując samego siebie, że w tej sytuacji takie zachowanie było jak
najbardziej na miejscu. Zresztą, Kanadyjczyk sam mu mówił, żeby przestał
przepraszać za to, że czuje emocje takie jak złość. A teraz właśnie był na
niego zły, zwłaszcza że poruszył drażliwy temat. Nie powinien był wspominać o
Junghyunie, ani o tym, że ostatnimi czasy zdecydowanie zbyt często przychodził
do domu podpity lub pijany.
– Może i
nie. – przyznał po chwili. – Ale to ty
będziesz marznął…
– No
właśnie. Ja. Nie ty. JA. – przerwał mu Jungkook, podkreślając ostatnie słowo.
– A ja będę
musiał na to patrzeć – odparował niższy, spoglądając na niego zmrużonymi
oczami.
Koreańczyk
wydał z siebie bliżej nieokreślony dźwięk, poprawiając gwałtownym ruchem nieco
przydługą grzywkę opadającą mu na oczy.
– Wiesz co?
Nie chcę od ciebie ani tej kurtki, ani tych wszystkich rzeczy, które mi ciągle
kupujesz. Zrozum to wreszcie, albo zostaw mnie w spokoju.
Kanadyjczyk
zatrzymał się, spoglądając bezradnie na plecy oddalającego się przyjaciela.
Było mu przykro, że JK odrzucił jego pomoc. Nie potrafił zrozumieć, dlaczego go
to tak irytowało? Przecież nie robił nic złego. Chciał tylko, żeby
osiemnastolatek mógł choć w taki sposób skorzystać trochę z życia, czemu więc
on tego nie chciał?
Jimin
pokręcił głową zrezygnowany, spoglądając ostatni raz na sylwetkę Jungkooka,
który zdążył już dojść do przystanku.
Mieli razem jechać do najbliższego centrum handlowego, ale w takim wypadku
chyba nie było sensu. Przez chwilę poczuł pokusę, by podejść do niego i jeszcze
raz spróbować go namówić, ale szybko ją odpędził. Czuł, że nie byłby to zbyt
dobry pomysł. Westchnął więc tylko ciężko, obrócił się na pięcie i powędrował
do domu.
Po drodze
rozmyślał nad słowami JK’a. Znał go już ponad dwa lata i nie przypominał sobie,
żeby ten kiedykolwiek powiedział mu coś takiego. Oczywiście zdarzały im się
sprzeczki, ale z tego, co Jimin zauważył, Jungkook zawsze uważał na słowa, a
jeśli coś mu się wymsknęło, zaraz przepraszał. Z początku wziął to za cechę
koreańskiego wychowania, ale później zmienił zdanie. Jak się dowiedział, było
to raczej skutkiem strachu, że znowu zostanie sam. Miał pewne podejrzenia, z
czego to wynikało, jednak jak do tej pory nie uważał za stosowne rozmawiać na
ten temat z samym zainteresowanym. Teraz jednak doszedł do wniosku, że
najwyższy czas coś zrobić.
Jego twarz
przybrała zacięty wyraz. Przyspieszył kroku, w kilka sekund pokonując ostatnie
metry. Wpadł do domu jak burza, zapominając zamknąć drzwi za sobą. Zignorował
zaskoczony okrzyk cioci i popędził do swojego pokoju. Kilka minut później
wypadł stamtąd w zupełnie innym stroju,
mocno nieodpowiednim jak na późnojesienną pogodę i wybiegł z domu, trzaskając drzwiami.
Pani Park
zmierzyła zza szyby swojego siostrzeńca pełnym dezaprobaty spojrzeniem, ale nic
nie powiedziała. Nie musiała o nic pytać – po jego ubraniu domyśliła się, dokąd
się wybiera. Pomyślała tylko, że to strasznie nieodpowiedzialne z jego strony,
a potem, że musiał mieć naprawdę ważny powód, żeby bez uprzedzenia udawać się
do Senteo…
W tym samym
czasie po drugiej stronie dzielnicy Yongsan szły w milczeniu dwie dziewczyny.
Jedna z nich wyglądała jak typowa koreańska nastolatka – drobna, czarnowłosa, z
plecakiem z uroczą kokardką przy suwaku. Druga natomiast sprawiała bardzo
egzotyczne wrażenie. Jej wysoki wzrost, falowane ciemnobrązowe włosy,
zdradzająca latynoskie pochodzenie miodowa cera oraz intensywnie zielone oczy
bardzo ją odróżniały od otoczenia. Zamiast normalnego plecaka lub torby miała
pleciony koszyko-plecak z wieczkiem zamykanym na magnes i doczepionym puszystym
różowym brelokiem w kształcie królika, aktualnie jadący na bagażniku czerwonego
roweru, który prowadziła.
– Jutro
wyjeżdżam – powiedziała grobowym tonem, natychmiast skupiając na sobie uwagę
Koreanki.
–
Wyjeżdżasz? Jak to? – wydusiła z niedowierzaniem, zwalniając kroku. Między nimi
zapadła cisza, która przedłużała się nieprzyjemnie. W końcu Latynoska nie wytrzymała
i zachichotała.
– Spokojnie,
to tylko na kilka dni. Kuzyn wraca zza granicy i muszę mu pomóc z
przeprowadzką. Jestem mu to winna, w końcu mieszkam u jego rodziców –
wyjaśniła, zadowolona, że po raz kolejny udało jej się nabrać koleżankę.
Niższa z dziewczyn
wzięła głęboki oddech, spojrzała na towarzyszkę z zaciętą miną i uderzyła ją
lekko w ramię.
– Yah,
Carla! Nigdy więcej mnie tak nie strasz! – fuknęła przy wtórze głośnego śmiechu
Latynoski.
– Oj
przestań, Jinah, przecież wiesz, że się tylko droczę… - wykrztusiła Carla,
podpierając się o rower, żeby nie upaść.
Koreanka
zmierzyła ją trudnym do określenia spojrzeniem i pokręciła głową z rezygnacją.
I ona myślała, że to było śmieszne?
– No już,
nie gniewaj się. Złość piękności szkodzi – powiedziała Latynoska, zawieszając
rękę na szyi przyjaciółki i przyciągając ją do siebie. Jinah prychnęła niby
obrażona, ale kąciki jej ust mimowolnie uniosły się do góry. Nigdy nie
potrafiła się na nią długo gniewać, nawet jeśli jej głupie i nieśmieszne żarty
przyprawiały ją o skręt kiszek.
– Dobra, ale
obiecaj mi, że to już ostatni raz – rzuciła, wyplątując się z uścisku. – Tym
razem mówię poważnie, to nie jest odpowiedni temat do żartów. Po prostu nie i
już.
Uporczywe
spojrzenie ciemnych oczu Koreanki przekonało Carlę. Jinah nie była osobą, która
mówi takim tonem bez powodu, a kiedy się to zbagatelizowało, potrafiła być
śmiertelnie obrażona przez kilka dni. Tak było, kiedy w ubiegłym roku Latynoska
przypadkowo stłukła jej ulubiony kubek w misie. Koreanka wcześniej ostrzegła
ją, żeby na niego uważała, a po całym zdarzeniu nie odzywała się do niej prawie
tydzień. Carla nie chciała znowu przez to przechodzić, dlatego zdecydowała się
uszanować prośbę przyjaciółki.
–
Obiecuję. – powiedziała i uśmiechnęła
się do Koreanki.
Zatrzymały
się na przejściu dla pieszych i poczekały, aż zmieni się światło. Kiedy to
nastąpiło, szybko przebiegły na drugą stronę i skierowały się do kawiarni na
rogu.
Był to
nieduży, zadbany budyneczek z przeszklonymi ścianami, przez które widać było
uwijających się kelnerów. Prawie wszystkie stoliki były zajęte, w większości
przez studentów i osoby starsze, choć dziewczyny dostrzegły w głębi matkę z
kilkuletnim dzieckiem rozmawiającą z bardzo podobną do niej kobietą,
prawdopodobnie siostrą, z wózkiem.
Carla
odstawiła rower w przeznaczonym do tego miejscu, zabrała swój koszyko-plecak i
razem z Jinah weszła do środka. Nastolatki natychmiast utonęły we wszechobecnym
zapachy kawy i ciasteczek cynamonowych, które były główną przekąską kawiarenki.
Wnętrze było utrzymane w odcieniach ciepłego brązu, który ładnie komponował się
z jasnymi obrusami na drewnianych stolikach. Na ścianie za ladą znajdowała się
fototapeta napisem „Coffee makes you feel better” ułożonym z ziarenek kawy.
Dziewczyny
skierowały się do pierwszego wolnego stolika. W międzyczasie Jinah odszukała
wzrokiem różową czuprynę jednego z kelnerów, a kiedy złapała jego wzrok,
pomachała do niego entuzjastycznie. Chłopak w odpowiedzi uniósł kąciki ust i
zaraz po obsłużeniu stolika, przy którym stał, skierował się w jej stronę.
– Cześć
dziewczyny, co tam? – zapytał, szczerząc się radośnie.
– Całkiem
nieźle. W każdym razie niewiele się zmieniło od ostatniego czwartku – odparła
Jinah, podpierając policzek na dłoni.
– Oj weź już
nie bądź taka skromna – szturchnęła ją Carla. – Pochwal się – zachęciła
przyjaciółkę, szczerząc równe, białe zęby w uśmiechu. Ta lekko zawstydzona
odgarnęła włosy z czoła i zerknęła na zaciekawionego kelnera.
– Dostałam
cztery z angielskiego – powiedziała, krzyżując pod stołem nogi w kostkach.
– To
świetnie! Widzisz, a mówiłem, że dasz radę, a ty mi nie wierzyłaś – zawołał
chłopak i zmierzwił Koreance włosy. Ta fuknęła niby zła, a jednak jej kąciki
ust uniosły się w nieśmiałym uśmiechu.
– Mówiłeś,
Seokjin, mówiłeś – westchnęła i poprawiła fryzurę. Kelner zaśmiał się pod nosem,
powstrzymując się od ponownego jej zniszczenia i przeniósł ciężar ciała na
drugą nogę, poprawiając trzymaną w dłoni pustą tacę.
– To jak?
Dzisiaj coś specjalnego? – rzucił, puszczając oczko do Carli. Ta przewróciła
oczami i oparła przedramiona o blat stolika.
– Jasne,
przecież obiecałam – westchnęła, przeliczając w myślach, ile miała przy sobie.
– Jinah, tylko błagam cię, nie szalej za
bardzo. Moje kieszonkowe jest dość ograniczone – poprosiła, poklepując plecioną
pokrywę koszyko-plecaka.
Koreanka
uśmiechnęła się, układając palce na znak „ok” i zamówiła latte z podwójną
porcją białej czekolady i talerzyk ciasteczek. Carla wzięła dla siebie tylko
sok z mango i granatu, wzdychając myślach. Był przedostatni czwartek października,
a o ile dobrze liczyła, po zapłaceniu rachunku zostanie jej ledwie trzy tysiące
wonów. No cóż, najwyżej przez następny tydzień będzie wracała do domu piechotą.
Seokjin
uśmiechnął się szerzej i zniknął w tłumie uwijających się współpracowników.
Jinah
wypuściła powietrze z płuc i rozwaliła się na połowie stolika, przyciskając
policzek do chłodnego drewna.
– Dlaczego?
– mruknęła. – Dlaczego, dlaczego, dlaczego on musi być taki przystojny? –
jęknęła zaciskając powieki. Latynoska posłała jej krzywy uśmiech i poklepała
przyjaciółkę po ramieniu.
– Naprawdę
powinnaś z nim o tym porozmawiać – rzuciła, jak za każdym razem, kiedy
wchodziły na ten temat.
– A ja ci
naprawdę mówię, że to nie ma sensu. Jestem dla niego tylko przyjaciółką jego
młodszego brata. To nie jest możliwe, żeby myślał o mnie w ten sposób –
odpowiedziała Jinah, używając tego samego argumentu co zawsze.
Carla z
westchnieniem przewróciła oczami i odpuściła. W tym miesiącu przerabiały to już
z dziesięć razy, nie miała ochoty ciągnąć tego po raz kolejny. Zamiast tego
postanowiła zmienić temat.
– To kiedy
wraca twoja siostra?
Koreanka od
razu się ożywiła, a jej oczy błysnęły zwykłym, radosnym blaskiem.
– Dzisiaj
wieczorem ma samolot z Tokio. Już się nie mogę doczekać, nie widziałam jej
prawie trzy miesiące! – zawołała z entuzjazmem, zasłaniając dłońmi roześmianą
twarz.
Latynoska
również zaśmiała się. Znała to uczucie. Sama już dawno nie widziała swoich
rodziców i brata, ale w końcu miała ich spotkać już jutro. Była tak samo
podekscytowana jak Jinah, a może i nawet bardziej, bo jej rozłąka z rodziną
trwała niemal rok. Mieszkanie u wujostwa nie było złe, jednak nie mogło
zastąpić jej prawdziwego domu.
– Okej, to
dla was… – Seokjin pojawił się znikąd, stawiając przed każdą z nastolatek jej
zamówienie i zdmuchnął wpadający mu do oka różowy kosmyk. – Chciałbym z wami
posiedzieć, ale mam dużo pracy, także ten… Do przyszłego tygodnia – pomachał im
i zanurkował pomiędzy stoły.
Dziewczyny
spojrzały po sobie i parsknęły śmiechem. Być może dlatego, że Jin pożegnał się
z nimi, zapominając, że ma jeszcze przynieść im rachunek. Być może z powodu
kartki z głupim napisem, który jeden z jego kolegów niepostrzeżenie przykleił
mu do pleców. A być może bez żadnego powodu.
* YISS
(Yongsan Internatonal School of Seul)
** 1000
wonów = 3,28 zł
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz