~Dla Miki. Mam nadzieję, że się nie zawiedziesz ;*
*W poprzedniej części*
~Może być pani pewna,
że jeśli on mnie nie zrani, ja również tego nie zrobię ~obiecałaś, krzyżując
spojrzenia ze starszą wampirzycą, która uśmiechnęła się ciepło.
~Niczego innego nie
oczekiwałam. Do zobaczenia, ______. Z pewnością jeszcze kiedyś się spotkamy
~powiedziała na pożegnanie i wstała z wdziękiem, rozpływając się w powietrzu.
~*~*~*~
Odprowadziłaś
wzrokiem postać, która po chwili rozpłynęła się jak dym. Potrząsnęłaś łbem,
próbując rozgonić natłok myśli i pełna wątpliwości powoli zbliżyłaś się do
drzewa, o które opierał się Kevin.
- I jak? –
rzucił beztrosko, choć wyraz jego oczu przeczył tonowi głosu. Pokręciłaś w
zamyśleniu głową, mijając go i kładąc się na trawie kilka kroków dalej. Nie do
końca ogarniałaś, co się właśnie stało. Rozumiałaś, dlaczego matka chłopaka
poprosiła cię o tę obietnicę, ale gdy tylko zniknęła, zaczęłaś się zastanawiać,
czy to był jedyny powód jej wizyty? I co miało znaczyć to ostatnie zdanie?
Zupełnie, jakby wiedziała o czymś, do czego ty nie miałaś dostępu. W dodatku te
komplementy… A może po prostu chciała być miła? Parsknęłaś sfrustrowana, nie
potrafiąc zrozumieć intencji wampirzycy. Prawda była taka, że choćbyś się nie
wiadomo jak starała, nie będziesz w stanie pojąć wampirzego umysłu i toku
rozumowania.
W pewnym momencie zdałaś sobie sprawę, że Kevin siedzi obok ciebie, a jego dłoń bezwiednie gładzi cię po miękkiej czarnej sierści. Już miałaś zaprotestować przeciwko takiemu traktowaniu, ale… było to nawet przyjemne. Przymknęłaś oczy i położyłaś łeb na przednich łapach, czując, jak nieprzyjemne myśli odpływają, zostawiając po sobie tylko niejasne wrażenie, ale i ono po chwili znikło, rozpływając się w ogarniającej cię fali błogości.
W pewnym momencie zdałaś sobie sprawę, że Kevin siedzi obok ciebie, a jego dłoń bezwiednie gładzi cię po miękkiej czarnej sierści. Już miałaś zaprotestować przeciwko takiemu traktowaniu, ale… było to nawet przyjemne. Przymknęłaś oczy i położyłaś łeb na przednich łapach, czując, jak nieprzyjemne myśli odpływają, zostawiając po sobie tylko niejasne wrażenie, ale i ono po chwili znikło, rozpływając się w ogarniającej cię fali błogości.
~*~*~*~
Zachodzące
słońce łagodnie wyciągnęło cię ze świata snu. Obok siebie czułaś chłodne ciało
półwampira, unoszące się w miarowym oddechu. Jego dłoń nadal spoczywała na twym
wilczym karku, wywołując w tobie nie do końca sprecyzowane uczucie. Otworzyłaś
jedno oko, a obraz spokojnej twarzy pogrążonego we śnie azjaty sprawił, że
zalała cię fala czułości. Przez myśl przemknęło ci, że fajnie byłoby budzić się
tak już zawsze, ale zaraz się opamiętałaś i z cichym fuknięciem wstałaś,
zrzucając z siebie jego rękę. Otrząsnęłaś się jak pies i ziewnęłaś, zła na
siebie, że w ogóle coś takiego przyszło ci
do głowy.
Przecież to niemożliwe i nienaturalne, wataha na pewno by się nie zgodziła, a
nawet jeśli, to wątpliwe, by Kevin tego chciał. Wątpliwe, byś ty tego chciała…
Kichnęłaś i przeciągnęłaś się, obserwując, jak nagły dźwięk wyrwał chłopaka ze
snu. Blondyn zamrugał i podniósł się, przecierając twarz dłonią.
- Zasnąłem?
– spytał lekko zachrypniętym głosem, który sprawił, że zadrżałaś. Prychnęłaś,
coraz bardziej zirytowana swoimi durnymi odruchami.
~Wracajmy do domu~ rzuciłaś tylko,
wbijając wzrok w pomarańczową tarczę, do połowy skrytą za horyzontem. Półwampir
odmruknął coś niewyraźnie i podniósł się z ziemi, otrzepując ubranie z trawy,
przeciągnął się, po czym ukucnął przy tobie i objął cię ramionami, pogrążając
was w niebycie. Już po chwili siedzieliście na szczycie wzgórza na rozległej
łące – ziemi niczyjej. Nieopodal dostrzegłaś ludzkie zabudowania, daleko na
północy niewyraźny zarys wampirzego zamczyska, a na wschodzie rzeczkę, a za nią
ścianę lasu.
Kevin
sięgnął do twojego karku i odpiął obrożę. Cofnęłaś się o krok i z ulgą
potrząsnęłaś łbem, strosząc sierść, która dotąd była przytrzymywana przez
czerwony pasek.
~Wreszcie wolność!~ westchnęłaś,
przeciągając się leniwie, po czym w przypływie figlarności pchnęłaś łbem w
pierś chłopaka, przewracając go na trawę. Wesoły śmiech wypełnił ciszę
wieczoru, kiedy tak przepychaliście się jak dwójka szczeniąt. Szybko
zapomniałaś o złości i irytacji, a jedynym, co czułaś w tym momencie, była
wszechogarniająca radość.
Walka
stawała się coraz ostrzejsza. Potoczyliście się po pokrytym gęstą roślinnością
zboczu, usiłując uzyskać dominację nad drugim. Nagle blondyn zasyczał
przeciągle, wysuwając kły, na co warknęłaś, jeżąc sierść na karku. Zabawa niespodziewanie
przerodziła się w prawdziwą bójkę, bo ani ty, ani on nie zamierzaliście
ustąpić.
W pewnym
momencie rozległ się krzyk. Znieruchomieliście, zwracając wzrok w stronę
dźwięku. Kilkadziesiąt metrów dalej stała kilkuletnia dziewczynka, patrząca na
waszą dwójkę szeroko otwartymi, pełnymi lęku oczami. Kevin odchrząknął i
odsunął cię delikatnie od siebie, podnosząc się do siadu i uśmiechnął się
uspokajająco do dziecka.
- Spokojnie…
Nie musisz się bać – powiedział łagodnie, a ty pokiwałaś łbem, postępując kilka
kroków w bok i siadając na trawie. Pozwoliłaś azjacie przejąć inicjatywę, bo
gdybyś tylko spróbowała coś zrobić, z pewnością byś wszystko zepsuła.
- Już
wszystko w porządku, widzisz? Już jest dobrze… - z każdym słowem blondyn
przysuwał się coraz bliżej dziewczynki, której twarz wyrażała mieszankę strachu
i fascynacji, z coraz większą domieszką tego drugiego. Chłopak przyklęknął
przed małą i wziął jej dłonie w swoje.
- Ale ty
masz zimne ręce – zauważyła, a azjata uśmiechnął się lekko.
- Widzisz?
Nie trzeba się bać… - zaczął, ale przerwało mu ujadanie psów, narastające z
każdą chwilą. Zerwałaś się na równe nogi i warknęłaś ostrzegawczo, strosząc
sierść. Półwampir zamarł, zerkając w stronę dźwięku. Po kilku sekundach zza
gęstej trawy wyskoczyło stadko psów, które rzuciły się na blondyna. Z groźnym
warknięciem skoczyłaś na tego, który był najbliżej chłopaka, przewracając go na
ziemię. Psy momentalnie rozdzieliły się i połowa zaatakowała ciebie. Gryzłaś,
drapałaś, uderzałaś, popychałaś, walczyłaś z całych sił, bo choć byłaś większa
i sprytniejsza, to zwierzęta miały przewagę liczebną. Doskonale zdawałaś sobie
sprawę, że walczysz o życie.
Z Kevinem
nie było lepiej. Leżał przygnieciony przez trzy psiska, z trudem utrzymując ich
kły z dala od swojego gardła. W pewnym momencie spiął się i tytanicznym
wysiłkiem odrzucił zwierzęta kilka metrów w tył, zyskując chwilę spokoju.
Zerwał się na nogi i z nieludzkim rykiem rzucił się na ogara, który uwiesił ci
się u gardła, zatapiając kły w jego karku i niemal wyrywając mu kręgosłup.
Uwolniona od jednego napastnika, z nową energią zatraciłaś się w ferworze
walki, ciężko raniąc pozostałe trzy psy, które z cichym skomleniem odsunęły się
na bezpieczną odległość.
Staliście do
siebie tyłem, powoli obracając się dookoła, otoczeni ciasnym kołem przez nieustannie
powiększającą się sforę psów, które nie odważyły się jeszcze zaatakować. Póki
co, jeżyły tylko sierść i warczały ostrzegawczo. Odpowiedziałaś im równie
wściekłym warkotem, a półwampir zasyczał dziko, obnażając kły. Nagle przez
ogólny gwar przebiły się jakieś głosy. Grupka ludzi znajdująca się
kilkadziesiąt metrów dalej, głośno wykłócała się ze sobą w niezrozumiałym dla
ciebie języku. Po dłuższej chwili doszli do porozumienia i zagwizdali na psy,
które, choć z niechęcią, posłusznie przybiegły do swoich panów.
Staliście
tak jeszcze kilka sekund, próbując zrozumieć, co się stało. Ty pierwsza
uznałaś, że zastanowić się możecie równie dobrze później, a teraz wypadałoby
się zmyć, więc niewiele myśląc, pognałaś do domu. Usłyszałaś, że Kevin biegnie
za tobą, by tuż przed strumykiem wyskoczyć w powietrze i teleportować się w
sobie tylko znane miejsce.
~Wracaj bezpiecznie~ posłał ci na
pożegnanie.
~Ty również~ mruknęłaś i już po chwili zniknęłaś
między drzewami.
~*~*~*~
- Co ci się
stało? – Gwail porzuciła dotychczasowe zajęcie i momentalnie znalazła się przy
tobie, pomagając ci wejść do nory i znaleźć się w pokoju. Byłaś jej wdzięczna
za pomoc, bo straciłaś wiele krwi, a nogi odmawiały ci już posłuszeństwa. Z
trudem wgramoliłaś się na łóżko i ułożyłaś w pozycji możliwie jak najmniej
bolesnej. W tym czasie siostra przyniosła ci naczynie pełne wody, którą
wychłeptałaś niemal natychmiast. Z westchnieniem ulgi oparłaś łeb o przednie
łapy, pozwalając, by dziewczyna opatrzyła co cięższe rany. Po dłuższych
oględzinach trzynastolatka poklepała cię delikatnie po zdrowym kawałku boku i
westchnęła.
- Masz
szczęście, że rany goją ci się szybciej. Gdyby nie to, już dawno padłabyś z
wycieńczenia. Z kim ty się tak pożarłaś? Bo na kły tego twojego wampira to nie
wygląda…
Prychnęłaś i
spojrzałaś na nią jednym miodowozłotym okiem.
~Na ziemi niczyjej zaatakowały nas ludzkie
psy. Nie wiem dlaczego, tak samo jak niepojęte jest dla mnie, dlaczego nas w
końcu wypuścili.
- Was? –
Gwail przekrzywiła głowę.
~No tak, przecież byliśmy tam we dwójkę~
mruknęłaś. Siostra fuknęła z irytacją.
- Musisz
przestać się z nim włóczyć, ciągle tylko ściąga na ciebie kłopoty. Lepiej byś
zrobiła, gdybyś poświęciła watasze więcej uwagi. Masz już prawie dziewiętnaście
lat, najwyższy czas, by znaleźć sobie partnera, nie uważasz?
Teraz to ty
fuknęłaś, a w twych oczach zabłysły iskierki złości.
~Nie będziesz mi mówić, co mam robić. To ja
jestem starsza i lepiej wiem, co jest dla mnie dobre. Poza tym, zaczynasz gadać
jak Achim. Dajcie mi wreszcie spokój, co to, własnego życia nie macie?
Trzynastolatka
pokręciła głową i wyszła z pokoju.
~Świetnie, teraz się obraziłaś? Fajnie, idź
się fochać gdzie indziej!~ warknęłaś i obrażona obróciłaś się tyłem do
drzwi. Najgorsze było to, że młoda miała rację. Powinnaś spędzać więcej czasu w
watasze. Co do partnera, wciąż czułaś wewnętrzny opór na myśl o którymkolwiek z
kandydatów i w głębi duszy liczyłaś na to, że może uda ci się znaleźć kogoś
innego, może z sąsiedniej watahy? Albo jeszcze lepiej, w ogóle wymigać się od
małżeństwa? Byłaś młoda i pełna energii, nie chciałaś zostać uziemiona i musieć
się zajmować szczeniętami, bo kiedy by wreszcie podrosły, nie wypadałoby już ci
pozwalać sobie na takie zabawy. Musiałabyś być odpowiedzialna i tak dalej, a
póki co, nie śpieszyło ci się do tego. Wystarczyła ci odpowiedzialność za
siostrę, która momentami była trudna do zniesienia.
Z
westchnieniem polizałaś ranę na barku, stwierdzając, że jest nieznacznie
mniejsza, niż na początku. O ile szczęście ci dopisze, do świtu powinny zostać
tylko blizny, a koło południa nie powinno być już nawet śladu. Z tą myślą powróciłaś
do ludzkiej postaci, ułożyłaś się wygodniej i odpłynęłaś do krainy snów.
~*~*~*~
Następnego
dnia zaraz po śniadaniu zostałaś zaczepiona przez swojego przyrodniego brata,
YeonsoHana, który oznajmił ci, że Alfa cię wzywa. Skrzywiłaś się, ale posłusznie
podążyłaś za starszym wilkołakiem, bo choć nie miałaś ochoty widzieć się teraz
z ojcem, wiedziałaś, że niemądrze by było odmówić.
W gabinecie
oprócz Achima byli jeszcze Gwail i JangJa, najstarszy z rodzeństwa, który w
przyszłości miał zająć miejsce Alfy. Oba wilkołaki mierzyły cię surowym
spojrzeniem, a siostra posłała ci przepraszający uśmiech. Zmusiłaś się do
odwzajemnienia gestu, po czym skupiłaś uwagę na ojcu. Z zaskoczeniem
zauważyłaś, jak bardzo się postarzał w ciągu ostatnich kilku tygodni. Miał
pięćdziesiąt kilka lat, ale w tym momencie wyglądał na prawie dekadę więcej.
Włosy mu posiwiały, a na czole pojawiły się głębokie bruzdy, świadczące o
ogromie spraw, z jakimi się borykał. W głębi serca poczułaś lekkie ukłucie
żalu, że i ty mu przysporzyłaś zmartwień, ale odpędziłaś je pospiesznie,
zachowując kamienną twarz.
Achim długo
przyglądał ci się w milczeniu, co wprawiło cię w zdenerwowanie, jednak nie
dałaś niczego po sobie poznać. Stałaś wyprostowana, z lekko tylko pochyloną
głową na znak szacunku i tylko od czasu do czasu zerkałaś wyzywająco w oczy
starego wilkołaka, doskonale wiedząc, że tego akurat nie powinnaś robić. Mało
cię jednak obchodziły w tym momencie wilcze instynkty, bo miałaś pewne
podejrzenia co do powodu wezwania. Sądząc po obecności Gwail, Alfa już o
wszystkim wiedział i prawdopodobnie będzie chciał cię w jakiś sposób ukarać.
- Nie
podobają mi się twoje wybryki, ______. Narażasz siebie i przy okazji całą
watahę – powiedział w końcu, potwierdzając twoje przypuszczenia. Powstrzymałaś
cisnące ci się na usta prychnięcie i założyłaś ręce za plecami, pozornie
niewzruszenie znosząc reprymendę.
- Doskonale
zdajesz sobie sprawę, co będę musiał w takiej sytuacji zrobić. O dzisiaj masz
zakaz oddalania się samotnie od domu.
Że co?!
- Ale… -
zaprotestowałaś, bo spodziewałaś się raczej dodatkowych prac niż ograniczenia
swobody, jednak Achim natychmiast ci przerwał.
- Żadnych
ale! Co ty sobie myślisz? Nie dość, że bratasz się z wrogiem, to jeszcze
łamiesz postanowienia pokoju! Wydaje ci się, że możesz bezkarnie robić to, co
ci się podoba? Jeszcze trochę i doprowadzisz do kolejnej wojny, w dodatku nie
tylko z wampirami, ale i z ludźmi! Nie jesteśmy wystarczająco liczni, by sobie
poradzić z dwoma przeciwnikami naraz, dlatego, jeśli do tego dojdzie, będziemy
zgubieni i to będzie twoja wina!
Na te słowa
zagotowałaś się ze złości, tracąc resztki opanowania.
- Moja wina?
To ty nie dbasz o przyjazne stosunki z ludźmi! Zaatakowali nas bez powodu,
tylko dlatego, że uznałeś, że są zbyt głupi i nie odkryją naszego istnienia!
Poza tym, jakim wrogiem? Skoro jest pokój, to mam prawo zadawać się z kim chcę.
A jakbyś nie wiedział, gdyby nie Kevin, nie mógłbyś tak dzisiaj mnie oskarżać,
bo już dawno leżałabym martwa na tej pierdolonej łące!
Wściekła
odwróciłaś się i niemal wybiegłaś, trzaskając drzwiami. Gniewnym krokiem
wyszłaś na zewnątrz, z trudem powstrzymując się od rozwalenia czegoś, dopóki
nie znalazłaś się wystarczająco daleko od nory. Gdy twoim oczom ukazała się
niewielka polanka w głębi lasu, dałaś upust emocjom i z całej siły uderzyłaś
pięścią w pień najbliższego drzewa, wygniatając w nim sporej wielkości otwór.
Drzazgi poleciały na wszystkie strony, kalecząc cię w ręce i twarz, ale byłaś
zbyt zdenerwowana, by to zauważyć. Warknęłaś i powtórzyłaś czynność, a potem
jeszcze raz i jeszcze. Wyładowywałaś w ten sposób swoją złość do czasu, aż
drzewo nie przechyliło się niebezpiecznie na jedną stronę. Cofnęłaś się kilka
kroków, dopiero teraz rejestrując tępy ból promieniujący z ręki. Twoja prawa
dłoń przypominała wyglądem krwawą miazgę, a liczne zadrapania na odsłoniętych
częściach ciała dawały wrażenie, jakbyś cała popękała. Odetchnęłaś głęboko i
usiadłaś na kamieniu, chowając twarz między kolanami. Zagryzłaś wargę, by
powstrzymać cisnące się do oczu łzy. Nie znosiłaś kłócić się z rodziną, w
dodatku przez durny rozkaz Achima nie będziesz już mogła widywać się z Kevinem.
Półwampir, choć wkurzający, był jedną z najbliższych ci osób. Przez ostatnie
kilka miesięcy poznał cię lepiej, niż większość członków twojej watahy.
Szczegół, że zwykle nie wchodziłaś w relacje z innymi wilkołakami – ich zmienne
nastroje i przekonanie o własnej niezniszczalności momentami doprowadzały cię
do szewskiej pasji. Ty, w przeciwieństwie do nich, znałaś swoje ograniczenia i
starałaś się nie brać zadań przekraczających twoje umiejętności oraz nie
przechwalać się zbytnio osiągnięciami. Nooo, chyba że chodziło o zakład…
-
Skończyłaś?
Poderwałaś
głowę do góry, rozglądając się za osobą, która to powiedziała. YeonsoHan stał
oparty plecami o drzewo, bawiąc się ułamaną gałązką.
- Jak długo
tu jesteś? – spytałaś lekko zmienionym głosem. Twój przyrodni brat wzruszył
ramionami.
- Prawie
cały czas. Ojciec kazał mi cię pilnować, kojarzysz?
Parsknęłaś
histerycznym śmiechem, który niemal natychmiast przerodził się w jęk bólu.
Skuliłaś się jeszcze bardziej, przyciskając zmasakrowaną rękę do brzucha.
Wilkołak westchnął i kucnął przed tobą, wyciągając z kieszeni tobołek, z
którego wyjął jakąś maść i kawałek czystej szmatki. Delikatnie ujął cię za
nadgarstek, posmarował powykrzywiane palce maścią, odczekał chwilę, po czym
ponastawiał je i pieczołowicie owinął szmatką. No tak. Zapomniałaś, że był
zielarzem. Niby przyspieszona regeneracja i tak dalej, a jednak maść
przeciwbólowa i przeciwzakaźna czasem się przydaje, nieprawdaż?
Wypuściłaś z
ulgą powietrze, uśmiechając się z wdzięcznością do chłopaka o włosach tylko o
odcień jaśniejszych niż twoje.
- Dzięki –
mruknęłaś i wstałaś, podpierając się zdrową ręką o drzewo.
- Od tego
jestem – YeonsoHan ponownie wzruszył ramionami i ruszył wolnym krokiem przed
siebie, a ty, chcąc niechcąc, dołączyłaś do niego.
- Nie
zgadzam się ze zdaniem ojca – odezwał się po dłuższej chwili wilkołak.
Przekrzywiłaś lekko głowę, zerkając na niego z ciekawością.
- A w jakiej
sprawie, jeśli wolno spytać? – starszy brat spiorunował cię wzrokiem, na co
uśmiechnęłaś się niewinnie. Kiedyś byliście bardzo zżyci, często pomagał ci też
w opiece nad Gwail, ale jakieś sześć lat temu, kiedy był w twoim wieku, wybrał
partnerkę i od tamtej pory rzadko go widywałaś.
- Oni już
nie są naszymi wrogami. Dobrze robisz, nawiązując kontakt z jednym z nich.
Dzięki temu może w przyszłości uda się uniknąć większych konfliktów.
- Może… -
mruknęłaś. W ostatniej wojnie straciłaś trzech braci i dwie siostry. Nie
chciałaś, by znów zaczęła się ta bezsensowna jatka, nieprzynosząca żadnych
korzyści ani jednej, ani drugiej stronie.
- Ojciec
chce dobrze, ale cały czas patrzy na nich przez pryzmat straty. Może tego po
sobie nie pokazuje, ale gdyby tylko mógł, najchętniej wybiłby całą rasę, byleby
chronić pozostałe dzieci. Nie robi tego tylko dlatego, że doskonale zdaje sobie
sprawę, iż przyniosłoby to więcej szkody niż pożytku.
Pokiwałaś
głową w zamyśleniu. Achim ze wszystkich sił walczył o utrzymanie pokoju, to
fakt, ale widać było, że nie ufa wampirom. JangJa podzielał poglądy ojca i
właśnie z tego powodu to on miał w przyszłości zostać Alfą, choć był tylko
kilka godzin starszy od YeonsoHana. Według ciebie to właśnie drugi z braci
lepiej by się nadawał, ale kogo obchodziło twoje zdanie?
Po jakimś
czasie z zaskoczeniem stwierdziłaś, że zbliżacie się do granicy. Czarnowłosy
rozejrzał się dookoła, po czym poklepał cię po ramieniu i popchnął delikatnie w
tamtą stronę.
- Idź –
szepnął, rzucając ci porozumiewawcze spojrzenie.
- Ale… -
zaczęłaś, nic z tego nie pojmując. Chłopak przytknął ci palec do ust i cofnął
się dwa kroki, zmieniając postać.
~Idź, ja tu będę w pobliżu. Nie martw się,
nikomu nie powiem~ w oczach czarnego wilka błysło coś na kształt
rozbawienia, po czym ciemny kształt zniknął w leśnym poszyciu. Poczułaś, jak na
twe usta wypływa szeroki uśmiech i bez dalszej zwłoki skierowałaś się do
„waszego” strumyka. Coś czułaś, że dzisiaj znowu wrócisz baaardzo późno…
~*~*~*~
Nad ranem obudził cię gryzący zapach dymu. Wypadłaś
z pokoju, natychmiast dostrzegając oznaki paniki wywołane przez ogień.
Przeczesałaś wzrokiem tłum, szukając siostry i z ulgą zauważyłaś ją prowadzoną
razem z pozostałymi młodymi przez jedną z wilczyc. Rozległa sieć podziemnych
korytarzy szybko pustoszała i już niedługo oddychałaś świeżym nocnym
powietrzem, z mieszanymi uczuciami obserwując płonący dom. Było ci przykro, bo
straciłaś miejsce, z którym wiązały się wszystkie twoje wspomnienia z
dzieciństwa, ale za chwilę smutek przesłonił palący gniew na tych, którzy
ośmielili się doprowadzić do jego zniszczenia.
Nagle wśród
watahy rozległy się zaniepokojone krzyki. Zmarszczyłaś brwi, próbując
zrozumieć, o co chodzi.
- Co się
dzieje? – zapytałaś jednego z wilków, rozglądającego się niespokojnie dookoła.
- Nie ma
Alfy – odpowiedział krótko, wciąż przeczesując wzrokiem teren. Te trzy słowa
sprawiły, że momentalnie zapomniałaś o urazie do starego wilkołaka. Wskoczyłaś
na resztki zwalonego pnia, żeby lepiej widzieć i na własne oczy przekonałaś
się, że mężczyzna miał rację. Wysyczałaś wiązankę przekleństw i bez
zastanowienia rzuciłaś się spowrotem do wnętrza nory. Było tam bardzo duszno i
gorąco, więc zmieniłaś postać, z trudem omijając płonące drewniane podpory.
~Achim!~ zawołałaś telepatycznie,
przystając przed zadymionym korytarzem do pokoi Alfy. Wydawało ci się, że
oprócz odgłosów palącego się drewna usłyszałaś odległe wycie. Niewiele myśląc
skoczyłaś przed siebie, starając się unikać płonących szczap i zahamowałaś
gwałtownie przed palącymi się drzwiami, zza których dobiegało ledwo słyszalne
skomlenie. Cofnęłaś się trochę i z impetem uderzyłaś w drewnianą zaporę
oddzielającą cię od ojca. Wpadłaś do środka, nie zwracając uwagi na ból w
przysmażonych miejscach i ujrzałaś Achima przygniecionego szafą, na którą
upadła belka z sufitu, lizana językami ognia. Przypadłaś do niego, próbując go
jakoś wyciągnąć, ale bezskutecznie.
~Tato!~ zaskomliłaś, szturchając pyskiem
ciało ledwo oddychającego wilka, który spojrzał na ciebie ze smutkiem,
strachem, bólem, ale przede wszystkim ogromnym zmęczeniem.
~______… Uciekaj…~ jego telepatyczny
szept rozbrzmiał w twojej głowie i wilkołak zamknął oczy, nieruchomiejąc.
Zawyłaś rozpaczliwie, próbując przysunąć się jeszcze bliżej, ale przeszkodziła
ci płonąca szczapa, rozrzucająca iskry wszędzie dookoła. Cofnęłaś się
gwałtownie i podrygiwałaś chwilę w miejscu, skomląc żałośnie, po czym
zrezygnowana odwróciłaś się i pognałaś spowrotem na powierzchnię, czując
pierwsze oznaki niedotlenienia. Gardło piekło cię od dymu i z trudem dostrzegałaś
drogę przed sobą, ale jakimś cudem udało ci się wydostać. Powróciłaś do
ludzkiej postaci, kaszląc i łapczywie chwytając oddech, czując palący ból w
całym ciele. Wilkołaki kręciły się wokół ciebie, krzycząc coś, ale do ciebie
nic nie docierało. Ktoś cię podniósł, ktoś inny podał ci wodę, którą wypiłaś
jednym haustem, ale jedyne co widziałaś, to jedną wielką plątaninę rąk, nóg i
twarzy. Ostatnią rzeczą, którą zapamiętałaś, była zatroskana twarz Gwail, a
potem straciłaś przytomność.
~*~*~*~
Ocknęłaś się
po dobrych kilku godzinach, czując się, jakbyś została stratowana przez stado dzików.
Z wysiłkiem uniosłaś powieki, mrużąc je w odpowiedzi na mocne słoneczne światło
prześwitujące przez rzadkie listowie drzew wokół ciebie. Uniosłaś dłoń do
twarzy i z lekkim zaskoczeniem stwierdziłaś, że jest niemal w całości owinięta
bandażami. Uniosłaś się powoli do siadu, zauważając z nutką niezadowolenia, że
całe twoje ciało spowite jest grubą warstwą opatrunku. Niemal natychmiast
znalazła się przy tobie twoja siostra, zamykając twą dłoń w delikatnym uścisku
swoich drobnych palców.
- Jak się
czujesz? – zapytała z troską.
Spróbowałaś coś powiedzieć, ale z twojego gardła wyrwał się tylko niezrozumiały
charkot.
- Zaczekaj,
przyniosę ci wody – powiedziała Gwail i pomknęła w stronę pobliskiego strumyka.
Już po chwili przytknęła ci do ust niezbyt duże gliniane naczynie wypełnione po
brzegi wspomnianą cieczą. Wypiłaś łapczywie wszystko do ostatniej kropli,
spłukując z gardła resztki kwaśnego zapachu dymu.
- Co cię
stało? – wychrypiałaś, łapiąc kontakt wzrokowy z młodszą.
- Wczoraj
ktoś podłożył ogień pod dom…
- Tak, tak,
już pamiętam – przerwałaś, bo w tym momencie zalała cię fala wspomnień pełnych
ognia i dymu. Od samej myśli zrobiło ci się niedobrze. Nagle coś cię tknęło.
- Achim…
Trzynastolatka
spuściła wzrok, ale i tak dostrzegłaś w jej oczach łzy. Westchnęłaś ciężko,
czując przygniatającą cię falę smutku, wprowadzającą cię w dziwny, nieobecny
stan. Przez chwilę miałaś nadzieję, że to był tylko zły sen…
Nagle
rozległy się kroki dwóch osób. Pospiesznie wytarłaś wilgoć zbierającą się w
kącikach oczu i uniosłaś głowę. Po chwili przed wami zatrzymali się JangJa i
YeonsoHan z poważnymi minami. Widać było, że oni również ciężko przeżyli śmierć
ojca.
Młodszy z
braci uklęknął obok ciebie i zaczął zdejmować opatrunki, z zadowoleniem
stwierdzając, że oparzenia wyglądają wystarczająco dobrze. W tym samym czasie
drugi zamienił szeptem kilka słów z Gwail, która po chwili odeszła, po czym
kucnął przed tobą, łapiąc cię z troską za dłoń.
- Jak się czujesz?
– spytał. Zamrugałaś dwukrotnie, nieco zdziwiona jego zachowaniem. JangJa nigdy
nie był szczególnie wylewny ani opiekuńczy, dlatego jego reakcja była dla
ciebie nieco… dziwna?
- W
porządku. Mogło być gorzej – wychrypiałaś, siląc się na słaby uśmiech. Wilkołak
pokiwał głową, a na jego czole pojawiła się zmarszczka, jakby próbował ubrać w
ładne słowa jakąś niemiłą myśl.
- Wiecie,
kto to zrobił? – zapytałaś, uprzedzając jego wypowiedź.
- Niestety
nie. Zapach dymu skutecznie zagłuszył wszystko inne – odpowiedział milczący
dotąd YeonsoHan.
-
Podejrzewamy, że to były wampiry – wyrzucił z siebie starszy, a zielarz
popatrzył na niego z dezaprobatą.
- Ty tak
podejrzewasz. Ja nadal uważam, że nie miały żadnego powodu, żeby to zrobić –
powiedział dobitnie i zajął się układaniem szmatek w równe stosiki, uciekając
przed zirytowanym spojrzeniem brata.
- Zgadzam
się z Hanem, to nie ma sensu – mruknęłaś, pocierając palcem podbródek. Poczułaś
na sobie lekceważący wzrok najstarszego.
- Twoja
opinia nie jest obiektywna. To oczywiste, że ich bronisz – prychnął JangJa,
zasługując tym samym na twoje gniewne spojrzenie. Już miałaś coś powiedzieć,
ale w tym momencie na gałęzi nad twoją głową zmaterializował się Kevin.
- Ludzie tu
idą – syknął, przewiercając cię wzrokiem na wylot. JangJa poderwał się z ziemi
z głuchym warkotem.
- Ty! Śmiesz
tu przychodzić po spaleniu naszego domu?! – wycharczał, przystając tuż przy
pniu drzewa. Półwampir przewrócił oczami.
- To nie my,
tylko ludzie. A jak nie wierzysz, to za chwilę tu będą. Mają psy i strzelby,
więc powiedz swojemu Alfie, żeby ruszył dupę, bo może być nieciekawie.
- Tak się
składa, że to ja jestem Alfą, a nieciekawie to zaraz będzie z tobą za złamanie
zasad – warknął wilkołak, kiedy jego uszy przybrały wilczy kształt, a oczy
rozbłysły złocistym blaskiem. Blondyn uniósł dłonie w pokojowym geście,
próbując uspokoić nabuzowanego basiora. Wokół niego zaczęli się zbierać
pozostali członkowie watahy, których miny nie wróżyły nic dobrego.
- Spokojnie,
przecież nie jestem na waszym terenie, okej? Jak tak bardzo chcesz, to mogę się
zmyć, tylko potem nie mów, że nie ostrzegałem – powiedział i zniknął. Chwilę
później w oddali rozległy się pokrzykiwania i szczekanie psów. Twoje oczy
rozszerzyły się w przestrachu, kiedy zrozumiałaś że azjata miał rację. Zerwałaś
się na równe nogi i ze zdziwieniem poczułaś, że YeonsoHan ciągnie cię gdzieś.
Byłaś zbyt skołowana, by zaprotestować, więc po prostu za nim biegłaś. Po kilku
minutach wilkołak zatrzymał się, rozglądając się dookoła. Chwilę później obok
was pojawił się Kevin.
- Zabierz ją
stąd. W tym stanie nie może walczyć – z tymi słowami brat wepchnął cię w
objęcia półwampira, odwrócił się na pięcie i już w wilczej postaci pognał
spowrotem w stronę pola bitwy. Próbowałaś za nim pobiec, ale blondyn
przyciągnął cię mocniej do siebie i już po chwili otoczyła was dusząca
ciemność.
Zmaterializowaliście
się na jednym z najwyższych konarów drzewa rosnącego na wzgórzu. Przewróciłaś
oczami i zwymiotowałaś, ozdabiając gałęzie w dole wodą zmieszaną z sokami
żołądkowymi. Azjata poklepał cię po plecach, przytrzymując mocno przypalone
kosmyki twoich kruczoczarnych włosów. Kiedy skończyłaś, rozejrzałaś się z cieniem
ciekawości dookoła. Znajdowaliście się w miejscu, z którego był doskonały widok
na polanę, na środku której znajdował się wielki kopiec, kiedyś obficie
porośnięty zieloną trawą, teraz czarny i zwęglony. Na tejże polanie rozgrywała
się krwawa bitwa między wilkołakami a ludźmi i ich psami. Było ich około
sześćdziesięciu i prawie tyle samo ogarów, natomiast twoich pobratymców niecała
pięćdziesiątka, nie licząc młodych. Trzeba było przyznać, że wataha mimo
zaskoczenia i dużej przewagi liczebnej wroga całkiem nieźle sobie radziła.
Dostrzegłaś, że kilka wilków zniknęło wśród drzew, by po chwili pojawić się za
plecami ludzi. Inna grupa, składająca się z dwójki dorosłych i około dwudziestu
młodych, pognała w drugą stronę, by rozpłynąć się w leśnej gęstwinie.
Uśmiechnęłaś się do siebie, zadowolona, że Gwail jest już bezpieczna.
Potyczka
była bardzo krwawa i brutalna. Nawet tutaj słyszałaś wściekły jazgot psów, huk
wystrzałów i skowyty bólu. To ostatnie przywodziło ci na myśl wspomnienia z
wojny z wampirami. Miałaś wtedy dziesięć lat i wraz z innymi młodymi nie
uczestniczyłaś w walce, co jednak nie przeszkadzało ci słyszeć potwornego wycia
rozrywanych na strzępy przedstawicieli obu stron. Cała ta sytuacja sprawiła, że
twój umysł znalazł się w stanie między jawą a snem – wszystko docierało do
ciebie z opóźnieniem i jakby przytłumione.
Nie obyło
się bez ofiar – z otępieniem zauważyłaś kilkanaście martwych ciał
poszczególnych członków watahy, było też wielu rannych. Po jakimś czasie
szeregi wilkołaków mocno się przerzedziły, a niedobitki pojedynczo, czasem po
dwóch, umykały do lasu. Nawet z tej odległości słyszałaś zwycięski okrzyk około
trzydziestki pozostałych przy życiu mężczyzn, dzierżących w dłoniach strzelby i
szczekanie kilkunastu ogarów.
Westchnęłaś
ciężko, opierając się bezsilnie o półwampira. Tylu zabitych, tylu rannych… I po
co to? Dlaczego? Przecież przez tyle lat żyliście obok siebie, nie zawadzając
sobie nawzajem…
- Ale oni o
tym nie wiedzieli – dopiero, gdy azjata się odezwał, zdałaś sobie sprawę, że
powiedziałaś to na głos. – Podejrzewam, że to pośrednio nasza wina. Myśleli, że
chcemy zrobić krzywdę tamtej dziewczynce, a że okoliczne wsie słyną z psiarni i
najlepszych myśliwskich ogarów… Cóż, nie było im trudno was wytropić – dodał po
chwili ciszy, wzdychając z żalem. Zawtórowałaś mu i usadowiłaś się wygodniej,
pozwalając otoczyć się chłodnymi ramionami. Było ci już wszystko jedno. Miałaś
wrażenie, że obserwujesz świat jakby z oddali. Po prostu zbyt wiele się
wydarzyło w ciągu ostatnich dwóch dni, żebyś mogła normalnie funkcjonować.
Kiedy Kevin
zaproponował, że cię zabierze do reszty watahy, mruknęłaś tylko coś niewyraźnie
na potwierdzenie, zajęta zastanawianiem się, kto jeszcze dzisiaj umarł. Nie
przestałaś myśleć o tym nawet wtedy, gdy po wylądowaniu znów puściłaś pawia, a
blondyn wykłócał się z kimś o… w sumie nawet nie wiedziałaś o co i mało cię to
obchodziło. Podniosłaś się z trudem i poszukałaś wzrokiem Gwail, a kiedy ją
znalazłaś, rozejrzałaś się za braćmi, ale zauważyłaś tylko YeonsoHana.
Zmarszczyłaś brwi, próbując pobudzić swoje oczy i apatyczny umysł do większego
wysiłku, ale nie udało ci się dostrzec Alfy. Kiedy skrzyżowałaś spojrzenia ze
starszym bratem, jego pełen bólu wzrok powiedział ci wszystko. Twoje usta
ułożyły się w bezgłośne „nie”. Upadłaś na kolana, a z twych oczu pociekły łzy.
Najgorsza była wszechogarniająca pustka, przesłaniająca wszelkie inne uczucia i
odgradzająca cię od świata zewnętrznego. Jak przez mgłę słyszałaś oddalające
się głosy innych, a później już tylko ciszę.
~*~*~*~
Lewitowałaś,
zewsząd otulona błogim ciepłem. Na skraju twojej świadomości rozlegały się
jakieś szumy i szepty, których sens umykał ci za każdym razem, gdy próbowałaś
je uchwycić. Nagle przez otaczającą cię mgłę przebił się czyjś łagodny głos.
Nie rozróżniałaś słów, ale wydawało ci się, że ten ktoś jest zatroskany. Do
tego doszło wrażenie, że skądś go kojarzysz. Głos ponownie się odezwał, a ty
uchwyciłaś się go jak tonący ostatniej deski ratunku i z wysiłkiem wynurzyłaś
się z niebytu, zachłystując się dawno niewidzianą rzeczywistością. Coś bardzo
zimnego trzymało cię za twoją prawą dłoń, a na lewej czułaś nacisk czegoś
chłodnego, ale i tak o niebo cieplejszego od pierwszej rzeczy. Otworzyłaś oczy,
z łatwością przyzwyczajając się do półmroku panującego w pokoju i po prawej
stronie dostrzegłaś znajomą sylwetkę. Wampirzyca uśmiechnęła się do ciebie
ciepło, a w jej oczach błysnęło coś na kształt ulgi. Wykrzywiłaś usta w słabej
imitacji uśmiechu i przeniosłaś wzrok na lewą stronę, gdzie ujrzałaś zmęczoną
twarz Kevina. Twój uśmiech poszerzył się jeszcze, gdy za nim zauważyłaś pełne
ulgi twarze Gwail i YeonsoHana. Siostra przepchnęła się do ciebie i mocno cię
przytuliła, powstrzymując napływające od oczu łzy. Odwzajemniłaś uścisk, nie
bardzo rozumiejąc, po co to całe zamieszanie.
- Co się
dzieje? – zapytałaś głosem ochrypłym od długiego milczenia.
- Wreszcie
się obudziłaś – odpowiedział twój brat, jakby to wszystko wyjaśniało.
Zmarszczyłaś brwi.
- Jak to:
wreszcie? Ile spałam?
- Jakieś
trzy dni, zanim ta banda chorobliwie nieufnych psów pozwoliła mi cię zabrać do
matki – odpowiedział za niego półwampir znużonym głosem, w którym pobrzmiewała
nutka irytacji. Zmrużyłaś oczy, spoglądając na niego z ukosa, na co blondyn
parsknął cicho.
- No co?
Taka prawda. Gdyby nie to, byłoby milion razy łatwiej cię wybudzić.
Po tych
słowach w pokoju zapadła nieprzyjemna cisza, kiedy każdy pogrążył się we
własnych myślach. Po długiej chwili stwierdziłaś, że czegoś tu nie rozumiesz.
- Ktoś mi
może wyjaśnić, dlaczego spałam tyle czasu? – rzuciłaś w przestrzeń, nie
zwracając się do nikogo konkretnego. Odpowiedziała ci matka Kevina.
- Śpiączka
była wynikiem szoku twojego organizmu. Ciężkie rany, niedługo później poważne
oparzenia całego ciała i do tego utrata domu i bliskich w tak krótkim czasie to
trochę za dużo, nawet jak na waszą niezwykłą odporność.
Pokiwałaś
głową w zamyśleniu. Było to nawet logiczne wytłumaczenie, zwłaszcza, że już
wczoraj… wróć, cztery dni temu nie czułaś się najlepiej.
- A… mogę
wiedzieć, gdzie jestem? – spytałaś, poklepując miękką pościel, którą byłaś
otulona.
- Jak to
gdzie? U mnie w domu – mruknął Kevin, odchylając się na krześle i zakładając ręce
za głowę. Uśmiechnęłaś się lekko, rozglądając się z ciekawością po
pomieszczeniu. Było utrzymane w odcieniach ciepłego brązu i złota. Na ścianach
wisiały dwa obrazy: jeden z nich przedstawiał przepiękny pejzaż nad wodą,
skrzący się srebrzystym blaskiem księżyca, a drugi kobietę w kwiecie wieku o
niesamowicie bladej cerze i ciepłych czekoladowych oczach. Na drewnianej
podłodze leżał nieduży, puchaty dywan, pasujący kolorystycznie do wystroju. Całkiem przytulnie, uznałaś, przenosząc
wzrok na twarz blondyna, który uśmiechnął się nieznacznie. Nagle wampirzyca
klasnęła w dłonie.
- Dobrze, a
teraz wszyscy do swoich pokoi. ______ jest jeszcze osłabiona i musi odpoczywać.
- Czuję się
dobrze – zaprotestowałaś i podniosłaś się do siadu, ale kobieta popchnęła cię spowrotem
na posłanie.
- Tak ci się
tylko wydaje. Powinnaś jeszcze się przespać, by zregenerować siły…
- Ale ja
spałam trzy dni… - jęknęłaś, ale matka Kevina była nieugięta.
- Twoje
ciało nie odzyskało jeszcze pełnej sprawności. Jeśli teraz wstaniesz, może się
okazać, że któraś jego część jest sparaliżowana. Odczekaj jeszcze tę noc, potem
będziesz mogła robić. na co tylko masz ochotę – powiedziała dobitnie i wyszła z
pokoju. Rodzeństwo pożegnało się z tobą i poszło w jej ślady, tylko Kevin
trochę się ociągał. Wymieniliście jeszcze przeciągłe spojrzenia, niezbyt
zadowoleni z decyzji wampirzycy, ale w końcu półwampir wyszedł cicho, zamykając
za sobą drzwi.
~*~*~*~
Przechadzałaś
się beztrosko po przepięknym ogrodzie, muskając od czasu do czasu palcami
jakiś kwiat czy gałązkę. Niebo zaczynało
już szarzeć na wschodzie, zwiastując świt. Odetchnęłaś głęboko, rozkoszując się
chłodem poranka. Gdzieś w koronach pobliskich drzew ptaki rozpoczęły swoje
trele, witając nowy dzień. Czułaś się jak w bajce.
W pewnym
momencie twój wyostrzony słuch wyłowił cichy odgłos znajomych kroków. Po chwili
twój brat zrównał się z tobą, towarzysząc ci w spacerze. Uśmiechnęłaś się do
niego lekko, zauważając nowe zmarszczki w kącikach oczu. Po śmierci
najstarszego z braci zapewne to on otrzymał funkcję Alfy i choć minęło tylko
kilka dni, brzemię odpowiedzialności zdążyło odcisnąć na nim swoje piętno.
- ______… Chciałbym
cię o coś poprosić – zaczął YeonsoHan. Skinęłaś głową, czekając na więcej
informacji.
-
Próbowaliśmy obudować dom, ale co jakiś czas przychodzą ludzie i nas
przepędzają. Nie możemy już tu mieszkać. Będziemy musieli znaleźć nowe
terytorium, a do tego czasu… - wilkołak westchnął i umilkł.
- Do tego
czasu? – drążyłaś, wyczuwając zmartwienie brata, który z niechęcią podjął wątek.
- Nie mamy
gdzie się podziać. Mam pewien pomysł, ale obawiam się, że wataha nie przyjmie
go zbyt dobrze. Musisz mi pomóc przekonać ich, że to aktualnie jedyny sposób,
by uniknąć dalszych ofiar…
- Ale co to
za pomysł? – przerwałaś mu, marszcząc brwi w zniecierpliwieniu.
- Musimy
zamieszkać u wampirów.
Przystanęłaś
gwałtownie, przetrawiając słowa Alfy. Miał rację, to im się nie spodoba. Tobie
też nie bardzo się to uśmiechało, bo Kevin swoją drogą, a reszta wampirów to
zupełnie inna sprawa. Kiedy jednak zastanowiłaś się głębiej nad tą sprawą,
doszłaś do takiego samego wniosku, co YeonsoHan. Nie ma innego wyjścia.
- Co na to
wampiry? – rzuciłaś po dłuższej chwili.
-
Rozmawiałem z Lady Woo. Powiedziała, że zrobi co w jej mocy – odparł krótko wilkołak,
ale to imię nic ci nie mówiło.
- Lady Woo? –
spytałaś, a twój brat zachichotał cicho.
- Matka Kevina.
Jest bardzo miłą, choć równie tajemniczą osobą. Myślę, że możemy jej ufać.
Pokiwałaś
głową w zamyśleniu. Przeszliście jeszcze kilka kroków, po czym zatrzymaliście się
pośrodku ogrodu, z zachwytem obserwując pierwsze promienie słońca
rozświetlające półmrok.
Byliście
kompletnie nieświadomi faktu, że jesteście obserwowani przez ciemną postać
skrytą w cieniu drzewa, która podążała za wami, bezczelnie przysłuchując się
waszej rozmowie. Kiedy tylko tarcza słoneczna wzniosła się nad horyzontem,
nieznajomy wykrzywił usta w parodii uśmiechu i zniknął.
Czekam z niecierpliwością na kolejną część twojego opowiadania. Bardzo mi się spodobało i nie mogę się doczekać dalszego ciągu.
OdpowiedzUsuńHuh... Czyli jednak komuś się podoba. Kamień z serca xd A już się bałam, że mi nie wyszło czy coś ;)
UsuńKolejna cześć pojawi się już wkrótce, aczkolwiek prawdopodobnie najpierw wstawię coś innego (bo już mam napisane xd)
Do następnego X3
Czekam na kolejną część
OdpowiedzUsuńPojawi się być może w przyszłym tygodniu, a jak nie, to za dwa :)
OdpowiedzUsuńugh, dlaczego wcześniej tego nie czytałam?!
OdpowiedzUsuńJa kocham taki motyw *~* I nie miaucz, że Ci nie wyszło, bo wyszło, i to mistrzowsko!
Dzięki za tak miłe słowa, Eonni ;* (tak się to pisze, no nie? O.o)
Usuń...
Nie wiem, co mogłabym więcej powiedzieć, więc jeszcze raz podziękuję XDD x3